Jeszcze do niedawna powiedziałabym, że nigdy w życiu nie miałam samochodu. Ba, nawet nie miałam prawa jazdy. Do pracy jest dość blisko, ledwie 15 minut spokojnego spaceru. Budynek firmy widzę ze swojego okna. Prawo, lewo, prawo i jestem. Jednak przyszedł taki dzień, kiedy trochę pozazdrościłam koleżankom i kolegom, którzy mieli swoje cztery kółka. Wolność, wygoda robienia zakupów, odwiedziny u rodziny czy przyjaciół. Zapragnęłam mieć samochód. Ale jak samochód ma wybrać blondynka, która na samochodach się nie zna?
Dla kobiety to wybór szczególnie trudny, bo kluczowe są zupełnie inne sprawy niż te, które zaprzątają męskie głowy. Moc, przyspieszenie, spalanie, to nazwy zupełnie dla mnie obce. Poszukiwania rozpoczęłam po rodzinie i znajomych. Wiedziałam, że samochód ma być używany, niedrogi i nieduży.
Równolegle zaczęłam uczęszczać na kurs prawa jazdy. Mając trzydzieści (i trochę ;-)) lat, nie było mi łatwo znowu usiąść do nauki. Na szczęście trafiłam na instruktora, który wykazywał się anielską cierpliwością do blondynek. No i ciągle szukałam wymarzonego auta. Rodzina, znajomi, przyjaciele. Poszukiwania skończyły się w momencie, gdy okazało się, że ktoś zna osobę, która sprowadza samochody zza granicy. Po jakimś czasie dotarła do mnie wiadomość, że są dwa do wyboru. Granatowy Citroen albo srebrny Volkswagen. Zasiadłam do internetu, by obejrzeć swój przyszły nabytek.
O Volkswagenach nie wiedziałam praktycznie nic, poza jakimiś zasłyszanymi opowieściami. Ale one do mnie nie przemawiały, kształty jakieś takie surowe, prymitywne, zero emocji, uczuć. A to przecież ważne! O Citroenach wiedziałam tyle, że są, a mój kolega ze szkoły był wielkim fanem francuskich marek a nawet był na ich tle lekko nawiedzony. Prowadził taki zwariowany tryb życia, jeździł na jakieś zloty i w dalekie trasy, fotografował te samochody na ulicy. Można by rzec pozytywnie zakręcony wariat. Zaczęłam się temu hobby przyglądać, bo nie rozumiałam jak można tak wiele czasu poświęcać motoryzacji. I wtedy pojawił się ON.
Zdecydował wygląd i kolor. Mały, zgrabny i elegancki samochód, który wpadł mi oko nosił nazwę C2. Granatowy lakier świetnie prezentował się na ładnym nadwoziu. Wygląd naprawdę mi się podoba! W zasadzie to była miłość od pierwszego wejrzenia. Taka trochę filmowa, trochę niezwykła, niesamowite uczucie. Nigdy nie przypuszczałam, że można aż tak polubić przedmiot. Zwłaszcza, że z natury jestem bardzo ostrożna. Ten samochodzik miał później ujawnić wiele swoich zalet, których ja – nieco przestraszona posiadaniem swojego pierwszego auta – nie dostrzegałam. Wpłaciłam więc zaliczkę i oczekiwałam z drżeniem serca na dostawę. Auto pojawiło się pod domem i przyniosło całą masę zamieszania. Trochę jak nowy domownik.
Poznałam zawiłości rejestracji, zaprzyjaźniłam się z pojęciem przeglądu, dowiedziałam się, że muszę wymienić olej. Samochód przeszedł też gruntowne mycie. Od samego początku cieszył oko. I wiedziałam, że do siebie pasujemy, co potwierdzały opinie, które słyszałam tu i ówdzie. Najbardziej zależało mi na jego wyglądzie, bo to trochę tak jak z nową sukienką. Musi dobrze wyglądać – ze mną.
Powoli zaczęłam się przyzwyczajać do mojego Citroena. Jest nieduży, bardzo ładny i na swój sposób elegancki. Wiem, że to żadna limuzyna, ale kształty wyjątkowo mi odpowiadały. Szybko go polubiłam, za bardzo wygodne siedzenia, niskie koszty jeżdżenia i sprytne rozwiązania, które ułatwiają mi życie. Dla kobiety istotne są na przykład zakupy. Czasami wcale nieoczywiste dla męskiego świata. Oto na przykład musiałam kupić płytki do łazienki. Wiecie, godzinami wybierałam, ale jak już wybrałam, to potem trzeba było je jakoś przewieźć. Wtedy otwierana klapa bagażnika okazała się zbawieniem. Czasami, gdy jadę nad jezioro, to ta klapa służy za miejsce do siedzenia i przewoźny stół. Świetna sprawa.
Od zakupu mojego Citroena minęło sporo czasu. Już prawie nie pamiętam, że jeszcze niedawno uczyłam się jeździć. Jeżdżę po mieście, odwiedzam rodziców, czasem wybieram się na jakieś wycieczki. Ma już kilka pamiątek z tych wojaży po miastach i wsiach, wgniotek, rys, drobnych otarć. Jazda nim daje mi sporo przyjemności. Samochód jest też bezproblemowy w eksploatacji. A propo rodziców, tak im się spodobał mój Citroen, że kiedy przyszedł czas na wymianę ich auta też kupili Cytrynkę, tylko model większą, C3.
A ja, od kiedy mam Citroena C2, ciągle rozglądam się na ulicy za jego braćmi. I dzisiaj jadąc po ulicach mojego miasta, widziałam czarnego C2, bardzo zadbanego, dopieszczonego wręcz. Widać też było, że posiadacz, siedzący za kierownicą, wielce był z niego dumny. Uśmiechnęłam się do swoich myśli – ja też ze swojego małego C2 jestem dumna. Jest piękny, bardzo go lubię i jest cały mój!
Aleksandra Millewicz
Najnowsze komentarze