No właśnie – zadaliście sobie kiedyś pytanie czyje są polskie drogi? Polskie! No tak. Ale tak dla ułatwienia – nie chodzi mi o ich posiadanie. Nie o należenie do kogoś w sensie materialnym, ale w sensie użytkowania. Chciałoby się sparafrazować dawne hasło i powiedzieć „wszystkie drogi nasze są”. Ale obawiam się, że będzie to zdanie nieuprawnione. Nieprawdziwe. Nie, drogi nie są nasze, kierowców. Mam wręcz wrażenie, że one są wszystkich, tylko właśnie nie kierowców.
Spokojnie możemy wymienić co najmniej kilka grup, które będziemy mogli uznać za władców dróg. Bo drogi nie są kierowców, a jeśli już, to w znikomym stopniu, gdzieś na końcu, kiedy nie będzie już żadnych innych chętnych.
Obserwowałem sobie ostatnio polskie drogi mając okazję pojeździć trochę po kraju i uznałem, że drogi nie należą do nas, kierowców. Owszem, my je finansujemy, w dużym stopniu. Podatek drogowy od lat wliczany w cenę paliw. Opłaty autostradowe, opłaty za drogi ekspresowe, mandaty (tak, wiem, wystarczy jeździć zgodne z przepisami…) i pewnie jeszcze wiele innych opłat. Pewnie też z innych podatków coś skapuje. A przecież obecna władza szykuje nam kolejny podatek, który – jak się szacuje – podniesie ceny paliw o jakieś 25 groszy na litrze.
Polskie drogi na pewno należą do drogowców. W sensie – budujących je i remontujących. Widziałem w paru krajach prace przy budowie, bądź remontowaniu dróg. Idzie to jakoś szybciej, solidniej, a osiągnięcia inżynieryjne są nieporównywalne z naszymi. U nas budowa głupiego wiaduktu potrafi się ciągnąć dwa lata. A polega jedynie na wytyczeniu dróg pobocznych, usypaniu nasypu, przerzuceniu po tym nawierzchni asfaltowej. Widuję taki obrazek w miarę niedaleko od mojego miejsca zamieszkania. Jechałem tamtędy też ze trzy tygodnie temu. Puścili ruch górą! Ale górą idą dwie jezdnie po dwa pasy ruchu każda. Nie myślcie jednak, że ruch puszczono całą powierzchnią! Nie, tylko po jednym pasie w każdym kierunku.
Jestem przekonany, że to nie złośliwość drogowców. Przecież oni nam nieba starają się ze wszystkich sił przychylić. A sił mają sporo, bo jeśli widzicie pięciu drogowców, to jeden coś robi, a czterech stoi. I to tych czterech nieba nam przychyla.
Na pewno jednak są jakieś uwarunkowania techniczne, które nie pozwalają uruchomić od razu całej drogi. Dziwi mnie tylko, że takich uwarunkowań najwyraźniej nie mają Turcy, Chińczycy, Chorwaci, Serbowie, czy Węgrzy. I masa innych nacji, która drogi jakoś wybudowała i je ma. A jak je remontuje, to też jakoś wydajniej i z pomyślunkiem.
Jechałem tego samego dnia drogą krajową. Co jakiś czas wycięto w niej prostokątne kawałki asfaltu, a żeby nie było niebezpiecznie, to powstawiano w nie pachołki. Wydaje mi się, że w tych wycięciach wysmołowano spód. I zostawiono. Nie znam technologii, ale widziałem kiedyś w Szwajcarii, jak uszkodzony kawałek jezdni wycięto (również w prostokąt), zaasfaltowano, momentalnie przejechał po tym malutki walec, wyrównał i puszczono ruch. 20 minut roboty! W Polsce to niemożliwe.
Albo coroczny kwiatek z mojego miasta. Rokrocznie na najgłówniejszej z głównych ulic robią się dziury. Nie ma chętnych, żeby raz, a dobrze całą drogę wyremontować, więc co roku się łata dziury. Nierzadko nie wytrzymują one nawet pół roku! W efekcie droga jest dziurawa – ciężko byłoby na mniej więcej ośmiokilometrowej drodze znaleźć 20 metrów gładkiego, niedziurawego asfaltu! Naprawdę. Ale drogowcy mają robotę zapewnioną do emerytury, choćby mieli na nią przechodzić po skończeniu stu lat życia!
Co więcej – rok w rok jakoś po zimie pojawia się na tejże drodze ekipa, która szuka dziur. Oznacza je żółtą farbę i… na tym kończy się działalność tych ludzi. Po paru tygodniach z reguły, choć w tym roku trwało to chyba ze trzy miesiące, przyjeżdża kolejna (inna?) ekipa i te zaznaczone dziury wypełnia. Czymś. Nie wiem, czym, ale gówno to daje, bo łatanie wytrzymuje co najwyżej do następnej zimy. W efekcie jest tak, jak napisałem: ciężko na mniej więcej ośmiokilometrowej drodze znaleźć 20 metrów gładkiego, niedziurawego asfaltu.
Cofnijmy się w czasie do dokładnie 14. czerwca bieżącego roku. Dzień później wypadało Boże Ciało – dzień wolny od pracy, a że to czwartek (jak co roku), więc i okazja do kolejnego długiego weekendu. Jechałem akurat na chwilę do Warszawy i potem z niej wracałem. Różnymi trasami. Widziałem, ale i słyszałem w radiu – w sporej części kraju wzięto się za strzyżenie trawników przy drogach. Krajowych, ekspresowych nawet, pewnie wojewódzkich i lokalnych też. Ja widziałem to na krajówkach i ekspresówkach. W dzień, kiedy rozpoczynał się długi weekend. A więc w dzień, kiedy natężenie ruchu wzrastało. Skoro więc i tak jest ciasno, to jaką różnicę zrobią pojazdy i ludzie koszący trawę na poboczach i pasach zieleni rozdzielających jezdnie, nie?
Przecież na taki pomysł musiał wpaść człowiek niespełna rozumu! Ani to radosne dla kierowców, ani bezpieczne dla osób koszących. Ale przecież drogi nie są dla kierowców, tylko dla służb opiekujących się okolicami asfaltu. Jakby nie można było tego koszenia zaplanować kilka dni wcześniej. Trawa była za krótka?
Podobne kwiatki mamy przecież co trochę na różną skalę z malowaniem pasów na jezdni. Widujecie to na pewno regularnie. Zwykle w blasku dnia. A żebyście mogli się temu dokładniej przyjrzeć, to prace te trwają w najlepsze na przykład w godzinach szczytu. Wówczas zobaczycie, jak w pocie i trudzie męczą się służby drogowe, gdy Wy możecie sobie przyjemnie siedzieć w klimatyzowanym wnętrzu samochodu…
Drogi należą również do rowerzystów. Tym, to w ogóle już prawie wszystko wolno, ale nie wymaga się od nich niemalże nic. Ubezpieczenie? Jakie ubezpieczenie! Światła? Jakie światła! Widział ktoś, żeby rowerzysta jadący bez świateł dostał mandat? Może w nocy, a i to nie wiem. Nie ma obowiązku? Może i nie ma. Ale to może wprowadźmy – niech każdy rower poruszający się po jakiejkolwiek drodze publicznej musi być wyposażony w światła. Przy cenie roweru to żaden koszt.
Ale gdzie tam – rowerzystom się życie ułatwia. Pozwala im się na jazdę jeden obok drugiego. W efekcie dochodzi do takich debilnych sytuacji, że jadąc drogą, przy której stoi mój dom, nie jestem w stanie wyprzedzić rowerzystów, bo jedzie ich czterech, czy pięciu i zajmują całą szerokość wąskiej jezdni! A połowa z nich ma słuchawki w uszach i nie ma pojęcia o tym, co dzieje się wokół nich!
Żeby było ciekawiej w odległości nie większej, niż 50 metrów wzdłuż równoległej ulicy wiedzie ścieżka rowerowa wyłączona z szerokiego niegdyś chodnika. Ale na tej ścieżce spotyka się rowerzystów wyjątkowo rzadko, za to na ulicy, przy której mieszkam, od wiosny do jesieni czuję się jak na Tour de Pologne. Choć ścieżki rowerowej tam nie ma.
A propos Tour de Pologne – w ubiegłym roku odstałem w jakichś korkach w Nowym Sączu ponad trzy godziny, bo wszyscy czekali, żeby przejechali kolarze biorący udział w tym wyścigu. Po cholerę zamykać trasę np. o 12:00, skoro wiadomo, że peleton się nie teleportuje i nie dotrze w dane miejsce przed np. 14:00. Wystarczyłoby zamknąć ruch pół godziny wcześniej. Tym bardziej, że z kolarzami jedzie masa pojazdów obsługi i mają one łączność ze wszystkimi, z kim potrzebują. Ale co tam – jest rowerowa impreza, nagłośniona na cały kraj i nawet poza jego granice, więc niech kierowcy stoją i czekają. Przecież drogi nie są ich.
Potem dochodzi do debilnych, niezgodnych z prawem zachowań, jakie opisano niedawno na pewnym portalu informacyjnym. Warto popatrzeć – włos się na głowie jeży.
Albo piesi. Tym, to już w ogóle wszystko wolno. Albo tylko tak się niektórym wydaje. Debilna sytuacja, kiedy w mediach toczą się dyskusje o tym, jak powinniśmy/moglibyśmy/zamierzamy zmienić prawo. Dyskutuje się długo i bez efektu. Potem praw się nie wprowadza, ale piesi są po tej medialnej burzy przekonani, że jednak coś im tam wolno. Niestety są z reguły na przegranej pozycji. Przeświadczeni o tym, że nic im się nie stanie. Ale to przeświadczenie ich z drogi nie podniesie. Ci, co będą mieli pecha, będą się co najwyżej dziwić u bram nieba przychylonego im przez drogowców, o czym było wcześniej.
Takich pieszych też widuję na drodze, którą dojeżdżam do domu. Cały rok, a od wiosny do jesieni jest ich szczególnie dużo. Wzdłuż tej drogi nie ma choćby cienia chodnika. Droga jest tak wąska, że dwa samochody mijają się z trudem i na bardzo małej prędkości. Są progi zwalniające. Ale i tak piesi lezą całą szerokością jezdni. Bo drogi przecież należą do nich, a nie do kierowców. I to oni mają pierwszeństwo. Nierzadko rozstępują się z wyraźną niechęcią, a nawet wrogością. Wcale nie należą do rzadkości sytuacje, że idą nabąblowani jak Solejuk po Mamrocie, ale wtedy tym bardziej są panami całej drogi! Deptak sobie z publicznej drogi urządzili i co im zrobić?
Drogi należały też przez lata do straży miejskich. Teraz, kiedy nie mogą one już ustawiać swoich fotoradarów, sytuacja się trochę poprawiła. Tak, znam ten argument, że trzeba jeździć zgodnie z przepisami. Sam znam takie odcinki w moim mieście, gdzie nie ma nic, żadnych zabudowań, żadnych wjazdów, tylko nieużytki, przez które wiedzie droga krajowa. I w takim miejscu, schowani w chaszczach, swego czasu polowali lokalni strażnicy miejscy. Bo przecież jest to w granicach administracyjnych miasta, oficjalnie teren zabudowany, a więc 50 km/h wolno i koniec. Mandaty sypały się, jak z rękawa, choć zagrożenia nie stwarzało się żadnego jadąc np. 70 km/h. Ale na drogi, to my mamy płacić, a nie żeby nam się coś należało, Szanowni Państwo kierowcy.
Drogi należą też do rolników, którzy wyjeżdżają z pól i nanoszą błoto, które przy wilgotnej pogodzie robi się czasem śliskie, jak lód. Ale kto by tam odklejał błoto z opon traktora, czy wozu! Przecież samo odpadnie. A że ktoś zaskoczony wpadnie w poślizg i rozbije się na drzewie? Za szybko jechał…
Jeszcze nie teraz, ale niedługo na drogi wyjadą kombajniści. Prawo nakazuje im ściągać header i holować go za sobą podczas poruszania się po drogach publicznych. Jak często jednak widujecie takie sytuacje? Z reguły kombajnista oszczędza czas i nie zdejmuje zespołu tnącego. A że ktoś może się nadziać? Niech nie jeździ tak szybko. A to, że kombajny nie należą do najlepiej oświetlonych pojazdów na drogach, a często poruszają się po drogach już przy zapadającym zmroku, to jakie to ma znaczenie? Niech się martwią kierowcy osobówek… Przecież drogi są dla wszystkich. Ale najmniej dla kierowców samochodów.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze