Kotor Kotorem, ale skoro byliśmy tak blisko, Captur musiał odwiedzić Dubrovnik. Perła wschodniego wybrzeża Adriatyku, to miasto tyleż piękne, co zatłoczone. Odwiedzić je chce chyba każdy odpoczywający na dalmatyńskim wybrzeżu turysta. I nic dziwnego – warto tam zajrzeć. Pojechaliśmy więc do Dubrownika.
To miasto, podobnie jak Kotor, jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Uczyniono to w 1979 roku, czyli na tej samej sesji, na której na listę trafił Kotor. Naturalnie chodzi nie o cały Dubrownik, ale o jego stare miasto, bo przecież dzisiejszy Dubrownik, to także kilka nowszych dzielnic, zaś zabytkowy jest właśnie Stari Grad.
Starówka jest duża, o wiele większa, niż ta w Kotorze, ale i bardziej zatłoczona. Wciąż przelewa się przez nią masa turystów, ale prawdę mówiąc zacząłem się zastanawiać po powrocie stamtąd, ile to jeszcze potrwa. Dlaczego? Z powodu cen. Chorwaci są już, moim zdaniem, na granicy szaleństwa. Słyszałem już dawno o tym, że za kawę potrafią sobie zażyczyć równowartość 50 zł, ale to, co zobaczyłem sam, nawet mnie zdziwiło. Na przykład parking, broń Boże przy samej starówce – 30 kun za godzinę. To jakieś 4 euro, bo wymienialiśmy europejską walutę po kursie mniej więcej 7,5 kuny za euro. Cztery porcje naleśników i do tego litrowa butelka wody niegazowanej – 160 kun. Wejście do akwarium (warto!) – 60 kun za dorosłego, 20 kun za dziecko do 12 lat. Czyli łącznie – kolejnych 160 kun. Wejście na mury wokół starówki – to już kompletne szaleństwo! 100 kun za osobę dorosłą, 30 kun za dziecko, a więc 260 kun w naszym przypadku. Owszem, warto było zrobić rundkę po murach, ale to przeszło 35 euro.
Z innych zabytków, które mieliśmy okazję zobaczyć, szczególnie spodobał mi się kościół św. Ignacego. W jego wnętrzu znajdziecie freski ze scenami z życia św. Ignacego Loyoli. Ten budynek sakralny spodobał mi się o wiele bardziej, aniżeli dubrownicka katedra.
Tak, czy inaczej dubrownicką starówkę warto zobaczyć, a im szybciej się na to skusicie, tym mniej wydacie ;-) Chorwaci zdają się nie mieć umiaru, ceny rosną najwyraźniej z roku na rok, więc im szybciej wybierzecie się do perły dalmatyńskiego wybrzeża, tym lepiej będą się miały wasze portfele.
Jeśli macie więcej czasu, to możecie się skusić na rejs statkiem – oferta jest bogata, a cena od osoby, to 15 euro, chyba, że macie większe oczekiwania.
Dla Waszej informacji – ceny benzyny 95, to ok. 10,5 kuny za litr, oleju napędowego ok. 9,1 kuny za litr. A więc też wcale nie tak mało.
Za to pochwalić trzeba drogę znad Boki Kotorskiej do Dubrownika. Asfalt, zwłaszcza po chorwackiej stronie, jest znakomity, równy, nie rozpływa się, choć temperatura w cieniu nie spadała poniżej 37°C. Chorwaci mają też co jakiś czas parkingi w miłych widokowo miejscach, z czystymi toaletami typu toi-toi. Dbają też o czystość – wiedzą, że dziś turyści zwracają uwagę na otoczenie i niechętnie spacerują zaśmieconymi ulicami. Dubrownik jest czysty. Ale może te wszystkie zbierane śmiecie też przetwarzają na pieniądze ;-)
W drodze z Dubrownika do Kotoru odwiedziliśmy jeszcze Herceg Novi – spore miasteczko turystyczne, gdzie warto przyjechać na wypoczynek. Wprawdzie na piaszczyste plaże też tu liczyć nie możecie, ale i tak łatwiej o miejsce do kąpieli i plażowania, niż w Kotorze.
Potem postanowiliśmy nie objeżdżać po raz drugi Boki Kotorskiej, ale skorzystaliśmy z promu i przeprawiliśmy się w ten prosty i tani – 4,5 euro – sposób na drugi brzeg. To popularny wśród tubylców sposób – tak jest po prostu szybciej. Promów jest kilka i kursują naprzemiennie, kiedy tylko zapełnią swoje pokłady. Przeprawienie samochodu osobowego kosztuje tyle, ile napisałem, a za pasażerów nie płaci się wcale. Od dość długiego czasu mówi się wprawdzie o budowie mostu, ale przedsięwzięcie to wciąż nie jest realizowane. Trudno się dziwić – problem leży z pewnością nie tylko w kosztach, ale i w lokalizacji, bo zbocza gór są strome, a taka budowla miejsca potrzebuje sporo. Tym bardziej, że musi to być most wysoki, by zmieściły się pod nim wycieczkowce wpływające do portu w Kotorze, a niektóre z nich mają nawet do 50 metrów wysokości i nawet 300 metrów długości! Szacuje się, że most taki musiałby mieć około kilometra długości. Może zatem lepiej „przepuszczać” tych wszystkich ludzi wokół zatoki i przy okazji zgarniać z przynajmniej części z nich pieniądze ;-)
Wracając jeszcze do tematu Kotoru. Udało nam się spotkać na parkingu przy kei dla jachtów Renault Kadjara. Zdjęcie tego auta znajdziecie w galerii poniżej. Ku naszemu zdziwieniu było to auto, które przyjechało z… Polski! Zarejestrowano je w Warszawie (leasing?), ale ramki dealera były wrocławskie.
Jak widzicie niżej, samochodów i jednośladów francuskich marek tu nie brakuje. Szczególnie silną pozycję zdaje się mieć Renault (w tym poprzez markę Dacia), ale i Citroënów oraz Peugeotów tu nie brakuje. Tutejszy rynek motoryzacyjny nie wydaje się tak zdominowany przez niemiecki koncern, acz dostępu do rzeczywistych danych sprzedażowych nie mam – sądzę tylko po tym, co widuję na ulicach. Co ciekawe im dalej od Kotoru, tym więcej starych Golfów – kopcących, momentami jadących jakby resztkami sił. Za to starych Passatów się praktycznie nie widuje.
Renault Captury mają za sobą nierówną ilość kilometrów, bo do Dubrownika pojechał tylko jeden samochód, zaś drugi pozostał w Herceg Novi. Możemy jednak przyjąć, że za nami po 2.400 kilometrów testu. Spalanie średnie nie zmieniło się w stosunku do poprzedniej relacji, za to czas najwyższy pochwalić komfort i prowadzenie. Zawieszenie Renault Captura jest bardzo komfortowe, jak na tę klasę samochodu oraz jego przynależność do segmentu crossoverów. Captur skutecznie wybiera nierówności, tłumi je szybko, ale nie gwałtownie, lecz wygasza w sposób zapewniający wysoki poziom wygody – to duża zaleta tego samochodu, który przecież jest typową bulwarówką, raczej autem spotykanym na miejskich ulicach, ale doskonale – jak widać z naszego testu – sprawdzającym się także w dalekich, wakacyjnych podróżach.
Układ kierowniczy pozwala na naprawdę wydajną jazdę po krętych drogach. Precyzji prowadzenia trudno cokolwiek zarzucić, choć oczywiście nie jest to układ sportowy, tylko że nikt nie oczekuje, ani nawet nie potrzebuje precyzji tego układu charakterystycznej dla aut wyczynowych. Oba testowane przez nas Captury świetnie spisały się na wszystkich dotychczasowych zjazdach i podjazdach, na zakrętach lewych i prawych ;-) ani razu nie zachowały się nerwowo, a silniki dzielnie radziły sobie z górskimi przełęczami. Nawet w trybie eco, w którym zresztą pracują przez większość czasu.
Powoli kończy się nasza bałkańska wyprawa, ale na jeszcze jedną relację możecie liczyć. Przed nami jeszcze parę ładnych kilometrów, odwiedziny w dwóch bałkańskich krajach, więc i zdjęć trochę zamierzamy jeszcze zrobić, i tekstu napisać. Zaglądajcie na nasze łamy regularnie!
O naszej podróży czytajcie też w tekstach:
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część I
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część II
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część III
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część IV
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze