Jak wiecie z pierwszej relacji – zabraliśmy Renault Megane Grandtour TCe 130 w północno-wschodnią część Polski. Postanowiliśmy, jak sprawdzi się to kompaktowe kombi w roli samochodu rodzinnego. Szczególnie interesuje nas spalanie, jakie otrzymamy w czasie podróży, ale też z całego testu.
Pierwsze wrażenie dotyczące bagażnika było trochę wypełnione obawami. Naprawdę mamy się tam zapakować w cztery osoby? Okazało się jednak, że obawy były płonne – kufer mieści 521 dm³ (wg normy VDA) i 580 litrów „cieczy”. Renault Megane Grandtour TCe 130 spokojnie połknęło nasze bagaże i to bez konieczności wyjmowania podłogi. Bo ta jest w bagażniku podwójna. W efekcie można pod nią zmieścić jakieś płaskie przedmioty. Jeśli zdecydujecie się jechać bez koła zapasowego, to przestrzeń na bagaż jeszcze wzrośnie. Ja zapasu nie wyjmowałem.
Renault Megane Grandtour TCe 130 zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie jeszcze w inny sposób. Tuż po tym, jak ruszyłem z parku prasowego Renault Polska z naprawdę wielką przyjemnością stwierdziłem, że ten samochód jest znakomicie wyciszony! Tu naprawdę panuje w środku cisza! Kierowca i pasażerowie są świetnie odizolowani akustycznie od tego, co dzieje się na zewnątrz samochodu! Pozwala to nie tylko jechać z niezbyt głośno ustawionym radiem, ale i spokojnie rozmawiać przy prędkościach autostradowych. Nie przeszkadzają ani odgłosy obce, ani „swoje” – uszu nie drażni silnik, ani powietrze owiewające Megankę! W segmencie aut kompaktowych Renault Megane Grandtour TCe 130 naprawdę ma imponujący poziom wyciszenia.
Niestety testowy egzemplarz wydawał też odgłosy może nie tyle irytujące, co niezbyt miłe dla ucha. Ważę trochę, ale nie jestem też jakiś przesadnie ciężki, jak na 181-centymetrowego faceta. 93 kg, to żadna tam Wielka otyłość ;-) Niestety poskrzypywał czasem pode mną fotel testowanego auta. Żadne inne elementy Renault Megane Grandtour TCe 130 nie wydawały niepokojących odgłosów. Nie skrzypiało nic na desce rozdzielczej, na tunelu środkowym, na boczkach drzwiowych. Nie postukiwało nic w zawieszeniu, ani w bagażniku. Tylko te drobne zgrzyty w lewej części fotela kierowcy. Na szczęście nie były jakieś dominujące, pojawiały się też tylko od czasu do czasu, ale rzetelnie o tym wspominam.
Renault Megane Grandtour TCe 130 dotarliśmy do Giżycka. To miasto, w którym nie brakuje budynków z początków XX wieku, a może i z końca wieku XIX. Na szczęście miasto jest zadbane, czyste, choć niektóre – najwyraźniej powojskowe – bloki działały na mnie trochę przygnębiająco. Podobnie, jak rzucający się w oczy ludzie, którym najwyraźniej mocno się w życiu nie powiodło, z reguły chyba na własne życzenie… Mam tu na myśli różnego rodzaju „siniaków”. Widać ich na giżyckich ulicach. Sam mieszkam w niewiele, może o 1/3 większym mieście, ale u mnie takie widoki należą do rzadkości. Choć też mieszkam „na ścianie wschodniej”, gdzie i bezrobocie jest dalekie od tego, którym chwali się rząd, i dochody do średniej krajowej podawanej przez władzę nie przystają w żaden sposób.
Generalnie jednak odniosłem wrażenie, że Giżycko jest miastem spokojnym i bezpiecznym. Mam nadzieję, że to nie tylko wrażenie, ale fakt ;-) Nie brakuje tu ładnych miejsc. Myślę, że za parę lat będzie ich jeszcze więcej. Tym bardziej, że miasto i region najwyraźniej stawiają na turystykę. W efekcie pojawiają się pieniądze z zewnątrz, a im przyjemniej, tym chętniej turyści przyjeżdżają.
Giżycko ma czym skusić przyjezdnych, a jeszcze więcej atrakcji znajdziecie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Postanowiliśmy odwiedzić przynajmniej część z nich, a to, co nam się spodoba – chcemy Wam rekomendować. Wszak mazurskie drogi okazują się nierzadko nie tylko urokliwe i przyjemnie kręte, z czym francuskie samochody radzą sobie zazwyczaj bardzo dobrze. Tutejsze trakty często mają całkiem dobrą nawierzchnię!
Testowane przez nas Renault Megane Grandtour TCe 130 posadowione było na 18-calowych kołach, więc nie nad wszystkimi nierównościami przechodziło z niewzruszonym spokojem, ale większość uszkodzeń asfaltu zawieszenie filtrowało bardzo umiejętnie. Nawet jeśli uznamy je za dość twardo zestrojone (zwłaszcza w połączeniu z tymi niemałymi przecież kołami), to przyznać trzeba, że tłumienie wahań nadwozia odbywa się szybko i skutecznie. Zdarzyło nam się bowiem trafić i na kiepskie drogi. Zaliczyć tu muszę lokalne połączenia na przykład na zachód od kompleksu jezior wchodzących w skład Mamr (Mamry, Dargin, Kisajno, Dobskie). Ale wiele dróg, nawet niezbyt wysokiej kategorii, miło zaskakuje nawierzchnią. I nie wygląda, by były to asfalty położone niedawno w związku ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi ;-) A pracy wynikających z kalendarza wyborczego też na Mazurach nie brakuje ;-) Nie tylko tam zresztą.
Jednym z pierwszych miejsc, które postanowiliśmy odwiedzić, była wojenna kwatera Heinricha Himmlera. Nie jestem fanem historii, ani tym bardziej jej znawcą, ale na Mazurach odniesień do przeszłości, bliższej i dalszej, nie brakuje. Siłą rzeczy jest tam też wiele miejsc związanych z II wojną światową. Pojechaliśmy więc i do lasu, w którym owa kwatera się znajduje. Z Giżycka wyjeżdża się drogą krajową nr 63 i jedzie się w kierunku Węgorzewa. Po drodze mija się miejscowość Pozezdrze. Kawałeczek za tą wioską po prawej stronie znajdziecie parking, a obok niego tablicę informującą, że to właśnie jest poszukiwane przez Was miejsce.
Zostawiacie samochód na parkingu i wchodzicie w las wejściem najbardziej północnym. Nie mając pojęcia, gdzie jest ta kwatera, łaziliśmy trochę leśnymi ścieżkami. Na szczęście smartfon z GPS-em i mapami Google’a okazał się pomocny. Okazało się przy tym, że poszliśmy trochę dookoła. Lepiej jest skręcić w lewo na pierwszym skrzyżowaniu po wejściu w las – my poszliśmy prosto. Jeśli skręcicie w lewo, to będziecie szli kilkumetrową skarpą, przez pewien czas wzdłuż wspomnianej drogi krajowej. To nasyp kolejowy dawnej kolei. To tędy transportowano materiały potrzebne do budowy bunkra, bo właśnie taką formę miała była kwatera Heinricha Himmlera.
Hochwald, czyli Wysoki Las, albo inaczej Czarny Szaniec, to dziś ruiny, ale i siedemdziesiąt kilka lat niespecjalnie naruszyło główną bryłę kwatery. Co by nie powiedzieć – jak już faszyści coś budowali, to solidnie. W kwaterze Himmlera powstało pięć żelbetonowych bunkrów o ściankach stropach grubych na 2 metry. Schron samego ministra spraw wewnętrznych Rzeszy i jednocześnie dowódcy SS i policji obudowano dodatkowym płaszczem żelbetonowym. Wycofujące się na przełomie 1944 i 1945 roku wojska niemieckie otrzymały rozkaz wysadzenia bunkrów. Ten przeznaczony dla Himmlera tylko pękł…
Dziś – tak jak i przed laty – bunkier ministra spraw wewnętrznych Rzeszy jest ukryty wśród drzew i krzewów, ale idąc od strony, którą Wam rekomenduję, powinniście go bez trudu dostrzec. To będzie po prawej stronie za młodnikiem, kilkanaście metrów od drogi. Cała kwatera zajmowała w czasie wojny 4 km² i otoczona była trzema rzędami zasieków, pomiędzy którymi rozciągały się – w lesie! – pola minowe.
W pobliże kwatery prowadziła bocznica kolejowa, także otoczona zasiekami i polami minowymi. Himmler bowiem podróżował po Rzeszy pancernym pociągiem o nazwie Heinrich. Na bocznicy wybudowano nawet specjalną studzienkę pod torami, której przeszkolony żołnierz analizował spód przejeżdżającego nad nim pociągu. Szukał zagrożeń. Cóż – mania prześladowcza często dotyka niepopularnych przedstawicieli władzy…
Sam bunkier warto zobaczyć. Można się przejść prostym korytarzem i zerknąć w odchodzące do środka przejście. Weźcie latarkę, albo smartfona z taką funkcjonalnością. W pobliski lesie da się też znaleźć inne elementy całej kwatery. I choć sądzę, że całość już dawno porządnie rozminowano, to jednak dreszcz emocji związany z łażeniem po krzakach może się pojawić.
Z kwatery Himmlera udaliśmy się do Węgorzewa. To niewielkie miasteczko, które swoje istnienie zawdzięcza Krzyżakom. To rycerze zakonni na początku XIV wieku zbudowali drewniany zamek u ujścia z Jeziora Mamry rzeki Węgorapy. Dwadzieścia parę lat później przy zamku powstała osada. Zamek przetrwał niewiele ponad pół wieku, bo w 1365 roku spalili go Litwini. Na jego miejscu powstał jednak nowy zamek, którego kolejną formę można oglądać do dziś. Niestety tylko z zewnątrz – obiekt jest remontowany, ma w nim powstać obiekt hotelowy.
W pobliżu znajduje się przystań dla sprzętu pływającego a także stacja paliw dla łodzi motorowych. Nad przystanią góruje banner reklamowy, na którym aktualnie jest prezentowane Renault Megane R.S. Takich bannerów widzieliśmy zresztą na Mazurach więcej – m.in. w Mikołajkach, czy Giżycku..
W Węgorzewie warto też odwiedzić późnogotycki kościół pw. św. św. Piotr i Pawła. Zbudowano go w początkach XVII wieku. Z tego samego stulecia pochodzą zachowane do dziś ołtarz, ambona i inne wyposażenie świątyni.
W mieście znajdują się też inne obiekty sakralne, m.in. cerkiew prawosławna praz kościół bizantyjsko-ukraiński.
Z Węgorzewa zabraliśmy Renault Megane Grandtour TCe 130 na zachód drogą nr 650. Po napotkaniu ronda skręciliśmy „w drugą zjazd” ;-) na południe. Celem były Mamerki – dawna kwatera Naczelnego Dowództwa Wermachtu. Zbudowano ją – mimo ostrej zimy – w jedynie osiem miesięcy! Na powierzchni ok. 3 km² zbudowano trzydzieści bunkrów (zachowanych do dziś, acz nie wszystkie udostępniono zwiedzającym) i sto kilkadziesiąt innych budynków. Całość doskonale zamaskowano używając m.in. trawy morskiej (podobnie, jak w Wilczym Szańcu, ale o tym w następnej relacji). Na dachach budynków sadzono trawę i krzewy mające w naturalny sposób maskować budowle przed obserwacją z samolotów. Powszechnie stosowano fioletowe światło – praktycznie niewidoczne z góry.
Powstała cała infrastruktura elektryczna, wodociągowa, ciepłownicza, łącznościowa i magazynowa. W razie ewentualnego oblężenia kwatera mogła przez dość długi czas funkcjonować odcięta od świata! OK, ale po co to wszystko? Otóż Mamerki (Mauerwald) były miejscem, skąd kierowano siłami niemieckimi w ofensywie na Związek Radziecki.
W Mamerkach czterokrotnie pojawił się Adolf Hitler, który przez przeszło 850 dni stacjonował w nieodległej Gierłoży. Gościł tu m.in. Mussoliniego, ale też innych prominentów ówczesnych sprzymierzeńców Rzeszy – z Finlandii, Węgier, czy Rumunii.
Jadąc z kierunku północnego powinniście minąć pierwszy zjazd na parking (w lewo) i udać się do kolejnego – w prawo. To jakieś 100 metrów. Tam traficie na parking, gdzie kupicie bilety uprawniające do zwiedzania całości ekspozycji oraz zapłacicie za ów parking ;-) A ile trzeba zostawić w Mamerkach? Bilet normalny kosztuje 17 zł, za ulgowy zapłacić trzeba złotych 12. Dodatkowe 5 zł kosztuje parking – ziemny, pełen dołów po deszczu wypełnionych wodą. Mam nadzieję, że za rok-dwa pojawi się tam kostka brukowa, albo chociażby tłuczeń. Na jednym ze zdjęć pokazałem
Kasjerka przy parkingu powie Wam, co i jak się zwiedza. Na początek dwa bunkry zlokalizowane za jej stanowiskiem. Są połączone podziemnym przejściem i warto się tamtędy przecisnąć. Tu też przyda się latarka, albo smartfon z taką funkcjonalnością. W tych bunkrach zainscenizowano kilka scenek obrazujących to, co działo się w kwaterze podczas wojny.
Później przechodzi się kawałek do wieży obserwacyjnej i do muzeum z repliką U-boota, ale nie tylko. Możecie tam obejrzeć umundurowanie, czy broń z epoki, przedmioty codziennego użytku, ale też modele niekonwencjonalnych broni, nad którą pracowali faszyści. Jest też replika niemieckiej łodzi podwodnej, którą zwiedza się od środka, ale można też stanąć na symbolicznym kiosku takiego U-boota.
W muzeum znajdziecie też makietę prezentującą bitwę pod Stalingradem oraz największą na świecie makietę bitwy pod Kurskiem. Przygotowano też replikę słynnej Bursztynowej Komnaty, choć na mnie zrobiła co najwyżej średnie wrażenie.
Jeśli nie macie lęku wysokości, to warto wejść (wszystko w cenie biletu) na wieżę obserwacyjną. Ostrzegam – potrafi się trochę chybotać, ale podczas naszej wizyty się nie zawaliła, to może i gdy Wy tam pojedziecie – wytrzyma ;-)
Wieża ma 38 metrów wysokości. Z góry widać okolicę, w tym Jezioro Mamry. Teoretycznie na wieży może przebywać jednocześnie 20 osób, ale nikt tego nie pilnuje.
Po zakończeniu zwiedzania tej części warto przejść (my od razu pojechaliśmy testowym Renault Megane Grandtour TCe 130, co okazało się zbawienne) na parking, o którym wspominałem wcześniej. Tym po lewej stronie, który sugerowałem ominąć. Tam są kolejne bunkry, w tym dwa bunkry-giganty. Od obsługi tamtejszego parkingu można za 2 zł wypożyczyć latarkę. Zwiedzanie obiektu odbywa się oczywiście na zakupionych wcześniej biletach, za parking też nie płacicie.
Wytyczoną ścieżką (albo własnymi dróżkami) obchodzi się teren, na którym zlokalizowano kilka kolejnych bunkrów. To część Quelle, w której mieściło się Naczelne Kwatermistrzostwo. To w tej strefie spiskowali oficerowie pragnący zgładzić Hitlera w Wilczym Szańcu.
Do Gierłoży mieliśmy pojechać bezpośrednio z Mamerek, ale kiedy kończyliśmy zwiedzanie nadeszła wielka ulewa. Szybko wskoczyliśmy do zabranego Renault Megane Grandtour TCe 130 (to dlatego cieszyliśmy się, że nie przeszliśmy do tej części pieszo) i zmieniliśmy plany. Postanowiliśmy pojechać do Kętrzyna w nadziei na lepszą pogodę. I faktycznie – tam deszcz miał się ku końcowi. A że nadeszła pora obiadowa, więc zajrzeliśmy do pizzerii-kawiarni Maleńka. Okazało się to bardzo dobrym wyborem – jedzenie było pyszne, ceny rozsądne, a obsługa szybka. Zdecydowanie polecam.
Po obiadku poszliśmy jeszcze zobaczyć kętrzyński zamek, ale okazało się, że i on jest remontowany. Ciężko zgadnąć, kiedy znowu zostanie udostępniony zwiedzającym. Przeszliśmy się więc po Kętrzynie, trochę też po nim pojeździliśmy na pokładzie Renault Megane Grandtour TCe 130, po czym udaliśmy się do Wilczego Szańca. Ale to już temat na kolejną opowieść.
Spalanie Renault Megane Grandtour TCe 130 wciąż utrzymywało się na niezmiennym poziomie 6,8 l/100 km.
Krzysztof Gregorczyk
zdjęcia: Krzysztof Gregorczyk, Aleksandra Gregorczyk, Dominika Gregorczyk
Najnowsze komentarze