Czas na trzecią relację z naszej wyprawy. W tym roku zabraliśmy Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazury. Pierwsze dwie relacje znajdziecie w poniższym artykułach:
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. I
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. II
Jak wiecie, po obiadku i szybkim zwiedzaniu Kętrzyna opuściliśmy to miasto, w którym jest nadzwyczaj wiele skrzyżowań z ruchem okrężnym (rond) i udaliśmy się do Gierłoży. A konkretnie do Wilczego Szańca – kwatery Hitlera i niemieckich sztabowców z okresu II wojny światowej. To było wtedy prawdziwe miasteczko, choć niemalże bez kobiet. Cóż – wojna, więc Niemcy nie chcieli się rozpraszać ;-)
Do Gierłoży jest niedaleko ze wspomnianego Kętrzyna. Wystarczy wyjechać w kierunku wschodnim drogą wojewódzką nr 592, po czym tuż za przejazdem kolejowym skręcić w lewo w Karolewie. Skrzyżowania nie da się przejechać nie dostrzegając reklam obiektu – jednej z największych atrakcji turystycznych tych okolic. Potem wystarczy jechać cały czas tą samą drogą i wypatrywać Wilczego Szańca po lewej stronie.
Kiedy już tam dotrzecie, to będziecie musieli kupić bilety. Budyneczek, który zajmuje obsługa tej czynności, zlokalizowano trochę nieszczęśliwie – jeśli przed Wami pojawi się więcej, niż dwa samochody, będziecie musieli czekać na szosie, a to nie jest zbyt bezpieczne :-( Obsługa wprawdzie wychodzi do turystów, więc z samochodu wysiadać nie trzeba, ale jak trafi się jakiś maruder, to odczekacie swoje.
Bilet normalny kosztuje 15 zł, ulgowy – 10 zł. Opłata za parking wynosi 5 zł. Całym obiektem zawiadują Lasy Państwowe. Może to i dobrze, choć po niedawnych politycznych zagrywkach, jakim ta instytucja była poddawana, pozostał we mnie pewien niesmak. Ale o polityce tu pisać nie będziemy.
Parking jest spory i raczej nie powinniście mieć problemów ze znalezieniem miejsca. Dla naszego testowego Renault Megane Grandtour TCe 130 znaleźliśmy kwaterę bez trudu. Warto skorzystać z usługi przewodników. Nierzadko przewodnicy sami „wyłapują” wysiadających z samochodów turystów, tworzą dziesięcio-kilkunastooosbową grupę pobierając od każdego uczestnika kilkuzłotową opłatę. My płaciliśmy po 6 zł od osoby. Zniżek praktycznie nie ma, tylko najmłodsze dzieci są zwolnione z tej opłaty. Mimo wszystko warto – przewodniczka opowiadała bardzo ciekawie i oprowadziła nas po najważniejszych miejscach byłej głównej kwatery Hitlera.
A kwatera owa była okazała. Wybudowano tam bez mała setkę budowli, a czego ponad połowę stanowiły schrony. Siedem z nich miało ściany grubości 8 metrów i 10-metrowe stropy. Kwaterę otaczały trzy strefy obronne. Do dziś zespół jest podzielony na trzy strefy. Pierwszą stanowi właściwa kwatera. Po drugiej można – za dodatkową opłatą – pojeździć pojazdami wojskowymi. Przewidziano nawet atrakcje pirotechniczne!
Wyludniono okolicę w promieniu dziesięciu kilometrów od głównej strefy kwatery. Jeśli ktoś z cywilów zapuścił się za blisko –zwyczajnie do niego strzelano. I to bez względu na narodowość! Oczywiście nawet gdyby go nie zastrzelono, to taki delikwent miałby małe szanse na przedarcie się przez pola minowe. Naszpikowano je trzystoma tysiącami min! Kiedy po wojnie saperzy rozminowywali teren (prace zakończyły się dopiero w roku 1955), kilku z nich przypłaciło to życiem. Poświęcono im coś w stylu pomnika, byśmy o ich trudnej pracy i oddaniu przez nich życia nie zapomnieli.
Schron Hitlera był oczywiście najlepiej zabezpieczony. Adolf przez długi czas rzadko go opuszczał. Cóż – dyktatorzy tak mają. Nierzadko cierpią na manię prześladowczą, boją się własnego cienia, chowają przed wszystkimi i wszędzie węszą spiski. Hitler cierpiał zresztą na wiele różnych schorzeń i gdyby nie była to postać tak zbrodnicza, to może nawet warto byłoby mu współczuć. Tyle, że ja nie zwykłem współczuć ludziom, którzy w swojej chorej nienawiści narzucają innym swoją wolę.
Kwatera Wolfsschanze była znakomicie zamaskowana. Tutaj – podobnie, jak w Mamerkach – też używano morskiej trawy. Nad obiektem rozciągnięte były siatki maskujące. Zadbano nawet o to, by przysypywać je liśćmi w kolorze właściwym dla każdej pory roku! Oczywiście oświetlenie także – jak w Mamerkach – miało fioletową barwę. Wilczy Szaniec również był praktycznie samowystarczalny – miał własne instalacje elektryczne z odrębnym zasilaniem, cieć ciepłowniczą, wodociągową, kanalizację z oczyszczalnią ścieków, system łączności oraz magazyny z wszelkim potrzebnym zaopatrzeniem (żywność, paliwa itp.).
Wilczy Szaniec był miejscem chyba najsłynniejszej próby zamachu na Führera. Po baraku, w którym do tej próby doszło, zostały już tylko resztki, ale za to temat jest opisany na tablicy informacyjnej. Acz przypominam – warto tu posłuchać przewodników. Dowiecie się, dlaczego zamach się nie powiódł, a spiskowcy przypłacili swoje zamiary życiem. Nie dajmy się jednak zwieść łatwo narzucającej się myśli, że to byli tacy dobrzy ludzie. Wielu, pewnie większość z nich, wywodziła się z niemieckiej przedwojennej szlachty. Obawiali się, że po wojnie utracą wpływy i majątki, choć faszyści z „błękitnokrwistymi” obchodzili się z reguły dość łagodnie. Pan von Stauffenberg, wykonawca nieudanego zamachu, i inni wspierający go Niemcy, mogli zmienić bieg historii, ale czy z korzyścią dla na przykład Polski?
Swoją drogą dopiero co minęła kolejna, 74. już rocznica owego nieudanego zamachu. Miał on miejsce 20. lipca 1944 roku.
Jeśli wybierzecie się na Mazury z dziećmi, to zajrzyjcie do położonej może kilometr dalej na wschód Mazurolandii. To tutejszy park atrakcji, w którym obejrzeć można nie tylko kilkadziesiąt miniatur polskich budowli (w tym stadiony budowane na Euro 2012), ale obejrzeć grodzisko rycerskie, chaty regionalne, zwiedzić muzeum militariów, czy poszaleć w parku zabaw. Mazurolandia zaprasza od kwietnia do połowy października. Z kolei w okresie zimowym zaprasza Wioska Mikołaja. Bilety kosztują 25 zł (dorośli) i 23 zł (dzieci), ale jeśli jesteście rodziną 2+2, to za 85 zł możecie kupić bilet rodzinny. Jeśli dzieci macie większe, nastoletnie na przykład, to Mazurolandia może (ale nie musi) okazać się dla Was niezbyt atrakcyjna.
My zabraliśmy Renault Megane Grandtour TCe 130 na wschód. Lokalne, dość kręte i niezbyt dobrej jakości drogi wiodły nas w stronę Sztynortu, dokąd niezawodnie prowadziła nas nawigacja. Sztynort, to nieduża wioska leżąca na półwyspie otoczonym przez aż trzy jeziora – Mamry, Kirsajty i Dargin. W zasadzie można by było dodać jeszcze czwarte – Łabap. A jakby tego było mało na tymże półwyspie jest maleńkie Jezioro Sztynorckie!
W Sztynorcie największą atrakcją, poza wodami jezior, jest niewątpliwie Pałac Lehndorffów. W ówczesnej Puszczy Sztynorckiej na malowniczo otoczonej jeziorami ziemi zbudowali w początkach XV wieku obronny kasztel. Nie przetrwał zbyt długo, ale raz wybrane miejsce często po zniszczeniach było odbudowywane. Pierwotny kasztel stał jednak w innym miejscu, niż późniejszy pałac, który zbudowany pod koniec XVII wieku przetrwał do dziś.
Jeden z członków rodu Lehndorffów, Heinrich, brał udział w spisku mającym na celu zgładzenie Hitlera w Wilczym Szańcu. Przypłacił to – jak praktycznie wszyscy spiskowcy, a czasem też członkowie ich rodzin, życiem. Jedna z córek Heinricha była później modelką i aktorką, wystąpiła nawet w jednym z filmów Antonioniego, obok m.in. Jane Birkin, jednej z żon słynnego Serge’a Gainsbourga. Co więcej – można ją dostrzec w jednym z Bondów – „Casino Royale”. Grała tam hrabinę von Wallenstein.
OK, zostawmy świat filmu i sztuki, pasjonujący skądinąd. Już sama postać Serge’a Gainsbourga, to temat-rzeka. My jednak wracamy z Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazury, do pięknego regionu Polski.
Przez wspomniany Sztynort i Pozezdrze wróciliśmy do Giżycka. A tu czas na kolejną atrakcję! Mam na myśli Wieżę Ciśnień. To obiekt znajdujący się w prywatnych rękach. Podobno, kiedy właściciel Wieżę kupował (21 lat temu), wszyscy (albo prawie wszyscy) pukali się w czoło. Dziś jest to praktycznie obowiązkowy punkt programu turystycznego! Co więcej – nie trzeba się wdrapywać po schodach, bo jest winda. Wprawdzie nie wjeżdża na poziom platformy widokowej, ale tam do pokonania jest już stosunkowo niewiele schodów. Jeśli zdecydujecie się wchodzić, to będziecie musieli pokonać niemal 130 schodów. Czy wejdziecie, czy skorzystacie z windy – i tak trzeba zapłacić za wstęp. Kosztuje to 10 zł od osób dorosłych i 5 zł od uczniów i studentów. Mieszkańcy powiatu giżyckiego po okazaniu dowodu osobistego również płacą 5 zł. Dzieci do 7 lat mogą zwiedzić Wieżę bezpłatnie.
A z Wieży Ciśnień rozpościera się całkiem fajny widok na Giżycko i okolice, a także – na południe – na Niegocin. Zdecydowanie warto się tam wybrać. Oczywiście sugerujemy wizytę podczas możliwie ładnej pogody.
Podobnie jest z wyborem dnia na żeglugę którymś ze statków białej floty. Z Giżycka jest sporo rejsów, od krótkich po niemalże całodzienne. Poprzez system kanałów można się dostać np. do Mikołajek (i stamtąd wrócić), do Rucianego, czy Węgorzewa. Oczywiście są też rejsy typowo spacerowe po Niegocinie. My wybraliśmy się właśnie na taki, trwający mniej więcej półtorej godziny. Opłynęliśmy Grajewską Kępę (Wyspę Miłości). Taka przyjemność kosztuje 30 zł od osoby dorosłej, 20 zł zapłacicie za bilet ulgowy. Rozkład rejsów (nie tylko z Giżycka) i cennik znajdziecie na stronie https://www.zeglugamazurska.com.pl/cennik/.
My zdecydowaliśmy się wybrać do Mikołajek samochodem. Wszak Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 aż rwało się do jazdy po tych malowniczych, krętych drogach. Z pewnością rejs na tej trasie też dostarcza pięknych widoków, ale uznaliśmy, że samochód będzie szybszy. I faktycznie – droga przez Wilkasy i wzdłuż Jeziora Szymoneckiego, to tylko 36 km, co można pokonać nawet w sezonie w niewiele ponad pół godziny. No, w 40 minut ;-)
A Mikołajki, jak to Mikołajki – warto odwiedzić. Warto popatrzeć na Hotel Mikołajki zlokalizowany na Ptasiej Wyspie. Miałem okazję już tam gościć podczas prezentacji motoryzacyjnych. Obiekt fajny, acz cenowo dość wyrafinowany ;-)
Ale warto też pochodzić uliczkami miasteczka, przejść się kładką, spróbować specjałów w restauracjach, kupić pamiątki. Można też popływać – do wynajęcia różnego rodzaju łodzie i jachty. No i aquapark w Hotelu Gołębiewski. Z reguły zatłoczony.
Jeśli wolicie obcować z przyrodą, w dodatku w ciszy i spokoju, to polecam wizytę (można zjeść, można przenocować) w Folwarku Łuknajno. Możecie tam nawet podjechać tylko na kilka chwil i popatrzeć z wież widokowych z jednej strony (na południe) na Śniardwy, największe polskie jezioro, z drugiej (na północ) na małe (6,8 km²) i płyciutkie Łuknajno. To drugie jest rezerwatem przyrody z uwagi na jedną z największych w Europie kolonię łabędzia niemego. Żyje tu nawet ok. dwóch tysięcy osobników tego pięknego ptaka. Ale nie tylko o łabędzie chodzi – występuje tu sto kilkadziesiąt gatunków ptaków, a do tego płazy (ogoniaste i bezogoniaste) i ssaki (jenoty, lisy, łasicowate, jeleniowate, dziki, czy gryzonie). Nam udało się zaobserwować sporo mniejszych i większy żabek oraz liczne ślimaki.
Za wstęp na platformy obserwacyjne należy uiścić opłatę w Folwarku. Kosztuje to 3 zł od osoby (nie ma biletów ulgowych), ale niejako przy okazji możecie obejrzeć zagrodę przy Folwarku z kózkami i owieczkami. Są przezabawne!
Spalanie Renault Megane Grandtour TCe 130 wciąż utrzymuje się na niezmiennym poziomie 6,8 l/100 km.
Krzysztof Gregorczyk
zdjęcia: Krzysztof Gregorczyk, Aleksandra Gregorczyk, Dominika Gregorczyk
Najnowsze komentarze