To już piąta i ostatnia relacja z podróży Nowym Renault Megane Grandtour TCe 130 po krainie polskich jezior. To oczywiście tylko wycinek tej pięknej krainy, ale nie sposób w ciągu kilku dni obejrzeć wszystkie atrakcje, jakie tu czekają na turystów. Przy czym skupiliśmy się na tym, co można i warto zobaczyć podróżując samochodem, a przecież Mazury, to raj także dla żeglarzy.
Nasze poprzednie relacje znajdziecie w artykułach:
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. I
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. II
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. III
Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 na Mazurach – cz. IV
Serdecznie Was zapraszamy do lektury. Może dla kogoś z Was będą one inspiracją do wyprawy w te rejony naszego pięknego kraju? Może zechcecie tam po latach wrócić? Zmieniło się sporo i nawet kiedy rozmawiałem ze znajomymi, którzy na Mazurach już kiedyś bywali, zdarzało się, że byli zaskoczeni tym, o czym teraz pisałem, bądź im mówiłem.
Naturalnie Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 powróci jeszcze w materiale poświęconym temu samochodowi, bo jak zwykle w takich sytuacjach na koniec publikujemy test auta. Zanim jednak do tego dojdzie zapraszam Was na jeszcze kilka chwil na Mazurach i na Podlasiu. Konkretnie zaś do stolicy tego pięknego regionu, pod którego wrażeniem od kilku lat nieustająco się znajduję.
Odwiedzając Giżycko nie sposób nie zajrzeć do Twierdzy Boyen. To jeden z najważniejszych zabytków na terenie tego miasta. Mieści się w zachodniej części miasta. Można tam podjechać samochodem i zatrzymać się albo na ulicy Turystycznej (boczna Moniuszki), albo wręcz w ogóle przejechać przez pierwszą z bram, czyli tą przy Bramie Giżyckiej. Jest spora szansa, że na tamtejszym parkingu znajdziecie miejsce dla swojego samochodu. My tak właśnie zrobiliśmy – ustawiliśmy Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 tyłem do murów twierdzy, po czym przeszliśmy przez wspomnianą Bramę Giżycką do kasy, w której kupiliśmy bilety uprawniające do zwiedzania obiektu. Bilet normalny kosztuje 12 zł, za ulgowy zapłacić trzeba 7 zł. Parking jest bezpłatny.
Twierdza Boyen powstała w połowie XIX wieku. Lokalizacja była oczywista – przesmyk między jeziorami Niegocin i Kisajno miał w tamtych czasach ogromne znaczenie militarne. Zwłaszcza, że obok jest jeszcze parę pomniejszych jeziorek i do tego dwa kanały, o których wspominałem już wcześniej – Giżycki i Niegociński. Oczywiście w późniejszych latach twierdzę modernizowano dostosowując ją do aktualnych zagrożeń.
A skąd się wzięła nazwa twierdzy? Od nazwiska pruskiego ministra obrony, generała von Boyen, wcześniejszego uczestnika wojen napoleońskich. To głównie dzięki niemu twierdza powstała. Ma 4,5 km długości murów obronnych i jest rozpisana na planie sześcioramiennej gwiazdy. Prowadziły do niej dwie główne bramy – wspomniana Giżycka oraz – po drugiej stronie twierdzy – Kętrzyńska. Była też Brama Wodna od strony Jeziora Niegocin, ale wraz z budową linii kolejowej zbudowany wcześniej kanał zasypano i brama ta straciła swoje znaczenie. Istnieje jednak do dziś, a wewnątrz niej można dostrzec tory kolejowe – linię doprowadzono umożliwiając transport kolejowy do twierdzy.
Była też Brama Prochowa, zlokalizowana najbardziej na wschód ze wszystkich bram, w okolicach amfiteatru. Acz nie spodziewajcie się, że ów amfiteatr jest jakiś spektakularny…
Projektanci twierdzy nie zapomnieli o przygotowaniu obiektu na wypadek długotrwałego oblężenia. Aby móc uniezależnić żołnierzy od dostaw zewnętrznych, przynajmniej na pewien czas, powstały nie tylko studnie zapewniające dopływ świeżej wody pitnej, ale też piekarnia, masarnia, czy magazyny żywności. Prąd zapewniała własna elektrownia. Ponieważ tradycyjną łączność niełatwo byłoby utrzymać, korzystano z gołębi pocztowych. Twierdza została skanalizowana, a latryny umieszczono w wałach odpornych nawet na bombardowanie.
Twierdza straciła swoje znaczenie militarne po I wojnie światowej – czasy się zmieniły, sposób prowadzenia działań wojennych również. Twierdza Boyen stała się obiektem pomocniczym, mieścił się tu m.in. szpital polowy. Z kolei po II wojnie światowej twierdzę – bez zniszczeń – zajęła Armia Czerwona. Obiekt przekazano Polakom w roku 1957. Na terenie twierdzy powstało kilka zakładów produkcyjnych, ale po przemianach polityczno-gospodarczych twierdza powoli zaczęła popadać w ruinę.
Pod koniec XX wieku rozpoczęły się prace zabezpieczające, a Twierdzę Boyen przekształcono w obiekt muzealno-historyczny. Dziś można zwiedzać niektóre budynki (warto poznać ekspozycje Muzeum Twierdzy Boyen prezentowane w budynku stojącym po lewej stronie zaraz za Bramą Giżycką) oraz spacerować po wałach i wewnątrz twierdzy. We wspomnianym muzeum znajdziecie nie tylko militaria, ale i przedmioty codziennego użytku z tych okolic. Ekspozycja jest wielotematyczna. Przygotowano także makietę samej twierdzy.
Nawet jeśli nie jesteście miłośnikami historii, Twierdzę Boyen warto odwiedzić. To wielki obiekt i naprawdę jest gdzie pochodzić i co obejrzeć. Pamiętajcie jedynie, by nie zapuszczać się w miejsca nieudostępnione turystom. Aktualnie w Stajni z Wozownią na terenie twierdzy można oglądać wystawę praca Rafała Olbińskiego. Za kilkanaście dni na terenie obiektu odbędzie się też Operacja Boyen.
Niedaleko twierdzy, niemalże nad samym Niegocinem, stoi Krzyż Świętego Brunona. Dojedzie w to miejsce ul. Świętego Brunona, która bierze swój początek pod giżyckim zamkiem, w sąsiedztwie obrotowego mostu. W okolicach Krzyża zlokalizowano parking. To miejsce wśród zieleni, ciszy, z widokiem na północną część Niegocina. Kim był św. Brunon? To niemiecki zakonnik, który głosił w całej Europie nazwę państwa piastowskiego Polonia. 9. marca 1009 roku zginął (w wieku ok. 35 lat) nad Niegocinem zamordowany przez pogan. Krzyż upamiętniający świętego stanął nad jeziorem w 1910 roku.
Opuśćmy na razie Giżycko. Postanowiliśmy podjechać do zagrody żubrów mieszczącej się w Wolisku. To wydzielony kawałek Puszczy Boreckiej, w którym można obserwować stado tych potężnych zwierząt. Oczywiście tak, by ich nie stresować, ale i samemu na niebezpieczeństwo się nie narazić. Ośrodek w Wolisku działa już przeszło 60 lat. Niestety nie wiedzieliśmy jednego (wybraliśmy się do Woliska pod wpływem impulsu, niczego wcześniej nie sprawdzając) – że obiekt jest udostępniony dla turystów w krótkich odstępach czasu. Można go odwiedzać od maja do września włącznie i tylko przez cztery godziny dziennie, w dodatku podzielone na dwie tury: o od 9:00 do 11:00 i od 16:00 do 18:00. My dotarliśmy na miejsce ok. 14:00… Nie uśmiechało nam się czekać dwie godziny, więc pstryknęliśmy kilka fotek i odjechaliśmy.
Postanowiliśmy za to zobaczyć inne zwierzęta. Jadąc do Woliska (im bliżej tego miejsca, tym gorsze drogi!) minęliśmy jakąś tablicę informacyjną o mini zoo. Postanowiliśmy poszukać tego obiektu. Jadąc za kolejnymi wskazówkami dotarliśmy do wioski Żywki. Od Giżycka jest to w prostej linii jakieś 10 km, ale realnie najlepiej jest pojechać przez Kruklanki, w których zresztą można zobaczyć zwalony most.
Mini Zoo Żywki mieści się jakiś kilometr od asfaltowej drogi łączącej Żywki z Boćwinką. Trzeba skręcić w prawo w szutrówkę, ale raczej nie przeoczycie tabliczki informacyjnej stojącej przy zjeździe. Po pokonaniu tego mniej więcej kilometra po lewej stronie mieści się mini zoo. Wejście tam jest płatne, kosztuje 7 zł od osoby, choć strona internetowa twierdzi, że jest o złotówkę taniej. Może była dawno nie aktualizowana? Zresztą ta złotówka, to nie są jakieś koszmarnie większe pieniądze. I tak bym się nie kłócił ;-) Tym bardziej, że właściciele okazali się bardzo miłymi ludźmi. Widać, że to para pasjonatów.
Zwierzaczków jest sporo i są bardzo sympatyczne. Większość z nich można dotknąć, karmić (tylko pod okiem właścicieli mini zoo), a jeśli lubicie zwierzęta, to naprawdę wpadliście – pogaduchom może nie być końca! W obiekcie można też wynająć pokoje, od 45 zł za osobę dobę, więc można się zdecydować na dłuższy pobyt.
Pod koniec naszej wizyty w Żywkach trochę się rozpadało, więc wskoczyliśmy w Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 i wróciliśmy do Giżycka. Kończył się już powoli nasz pobyt na Mazurach, ale przed nami były jeszcze pewne atrakcje.
Teraz może napiszę o paru miejscach w Gizycku, w których warto zjeść, albo wstąpić na deser, czy kawę. Przynajmniej my byliśmy zadowoleni zarówno z dań, jak i z obsługi. Pozwolę sobie uszeregować te obiekty alfabetycznie, nie doszukujcie się więc żadnych wskazań, który lokal mógłby być lepszy od innych. Polecam po prostu te, z których byliśmy zadowoleni.
Fotelove – cafe & bistro. Ciekawy wystrój, jak nazwa wskazuje opiera się o fotele. Zamówiliśmy desery i kawę. Obsługa sprawna, wybrany asortyment smaczny i dobrze podany. Przygotowano kącik zabaw dla dzieci, a nawet przewijak dla najmłodszych. Do tego dobra lokalizacja. A naprzeciwko klub kręglowo-bilardowy, z barem, o którym wspominam niejako przy okazji. Tam obyło się bez konsumpcji, ale w poola godzinkę popykaliśmy przy jakiejś okazji.
Kuchnie Świata – kilka restauracji pod wspólnym szyldem; my byliśmy w tej przy pl. Grunwaldzkim; nie podobało nam się jedynie to, że w części ogródkowej, trochę przysłoniętej z uwagi na potencjalnie deszczową pogodę, można palić; osoby chcące uniknąć dymu tytoniowego muszą siedzieć w środku restauracji. Niezłe dania kuchni z różnych stron świata, w tym gruzińskie chinkali – ze świetnym farszem, choć niedorastającym do niego ciastem. Bardzo smaczny gulasz węgierski (zupa) i filet z sandacza.
Papryka – mieści się w bezpośrednim sąsiedztwie obrotowego mostu i pokrzyżackiego zamku (obecnie hotel). Dobre jedzenie, ciekawie podane, duże porcje, niezła lokalizacja i szybka obsługa. Przewidziano też menu dziecięce. Po stronie minusów – malutka toaleta, do której niemal cały czas ustawia się kolejka.
Podkładka – jak piszą właściciele, jest to restobar. Dość klimatyczne miejsce, charakterystyczne, choć nie należące do najtańszych. Ma też taras widokowy ze stolikami, ale bywają one porezerwowane, więc nie liczcie, że na pewno któryś złapiecie wchodząc do lokalu bez zapowiedzi, pod wpływem impulsu. Niezłe desery, ale i zjeść jest co. Szybka obsługa.
Porto – tutaj ograniczyliśmy się do deserów, kawy i herbaty. Było smacznie, ale obsługa przez kelnerki pozostawia trochę do życzenia.
Tawerna Ekomarina – dość spory lokal przy największej giżyckiej marinie. Niezłe jedzenie, szybka obsługa, dość szeroka karta obejmująca także dania regionalne, ceny nieco wyższe, niż w większości konkurencyjnych lokali, ale wciąż akceptowalne. Przewidziano dania dla dzieci. W obiekcie jest też bezpłatny taras widokowy, skąd można podziwiać panoramę Niegocina.
Tawerna Siwa Czapla – obiekt mieszczący się przy wejściu do Kanału Giżyckiego z Jeziora Niegocin. Przyjemny, przytulny nawet, z szybką obsługą i smacznym jedzeniem. Można zjeść różne dania, w tym te regionalne, np. dzyndzałki z hreczką, plince z pomoczką, czy fraszynki. Nie brakuje ryb oraz klasycznych dla polskiej kuchni zup (to praktycznie stały element menu w tutejszych restauracjach). Można zamówić niezły smalczyk z ogórkiem kiszonym na „poczkejakę”.
U Adama – cukiernia i lodziarnia. Miłośnik sportów motorowych pewnie zaraz tam zajrzy, by sprawdzić, czy ów Adam Kajetanowicz ma coś wspólnego z Kajetanem Kajetanowiczem ;-) Cukiernia mieści się na rogu Kościuszki (niektóre mapy twierdzą, że to ul. I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki) i Pionierskiej, ale mała cukierenka tej firmy jest też w Galerii Batory przy ul. Warszawskiej. W placówce macierzystej spory wybór lodów, w tym takie w kolorze czarnym, oraz ciast.
Po opuszczeniu Mazur udaliśmy się w stronę Podlasia. Nowe Renault Megane Grandtour TCe 130 pokonało mniej więcej 160-kilometrową trasę z Giżycka przez Stare Juchy, obwodnicę Ełku, Grajewo i Mońki w niespełna 2,5 godziny. Nawigacja wybrała taką drogę, która okazała się – zwłaszcza na pierwszym odcinku – bardzo malownicza. Kręta, wiodąca przez lasy, w pobliżu jeziorek i bagienek. Naprawdę ślicznie. Mieliśmy ochotę co chwilę się zatrzymywać i podziwiać widoki, ale czas nas trochę gonił.
W Białymstoku zrobiliśmy sobie mały spacerek w okolice Pałacu Branickich. Za pałacem są piękne ogrody – teraz sporo tamtejszych roślinek kwitnie i wygląda to naprawdę świetnie. Mieszkańcy miasta przychodzą tam chętnie z małymi dziećmi, by na parkowych zbiornikach wodnych karmić kaczki i gołębie.
Średnie spalanie Renault Megane Grandtour TCe 130 zmieniło swoją wartość. Osiągnęło magiczny poziom 7,0 l/100 km.
Krzysztof Gregorczyk
zdjęcia: Krzysztof Gregorczyk, Aleksandra Gregorczyk, Dominika Gregorczyk
Najnowsze komentarze