Wyobraź sobie świat, w którym są tylko Citroeny. Ale nie byle jakie – głównie zabytkowe. Idziesz ulicą i wszędzie widzisz zaparkowane 2CV. Stajesz by przepuścić nadjeżdżający samochód – jedzie Citroen 2CV. Odwracasz się, by spojrzeć co to za nisko mruczący silnik a tam 2CV z V8. Wychodzisz za róg i znowu Citroen. Tym razem Mehari. Sto metrów dalej stoją w rządku modele HY. Mijają Cię ludzie. Co drugi niesie w ręku jakąś część albo element. Oczywiście od Citroena. I to nie jest sen.
Tak od kilku dni wygląda lotnisko w Toruniu, blisko 100 hektarów przeznaczone na samochody. Powstało tu miasto Citroenów. Wrażenie jest niesamowite. Z całego świata, i to dosłownie, zjechało tutaj kilka tysięcy samochodów, które przywiozły kilka tysięcy fanatyków, miłośników, fascynatów i Bóg jeden wie kogo jeszcze. Jak w prawdziwym mieście i tutaj mamy skromne domki, malutkie namioty, ale są też prawdziwe rezydencje, zbudowane przy samochodach albo z użyciem samochodu.
Dzień nie mógł się zacząć inaczej niż deszczem. To przecież stara dobra tradycja Citroenowych zlotów. Ale można powiedzieć, że deszcz jest łaskawy dla zgromadzonych tutaj kaczuszek. Zanim będzie godzina 11:00 po deszczu nie zostanie nawet śladu. Jeszcze trochę groźnych czarnych chmur, ale od czasu do czasu pojawi się słońce. Po południu będzie parada Citroenów, musi być pogodnie! Trzymam kciuki za deszcz i udaje się na długi, bardzo długi spacer.
Wędruję tymi uliczkami, długie kilometry. Tak, dobrze przeczytaliście – kilometry. Gdzie nie padnie spojrzenie, tam Citroen. Głównie 2CV, ale jest też Mehari, DS, Ami, Xantia, XM, Saxo… Przeważają auta zabytkowe. Jest jeszcze stosunkowo wcześnie, miasto budzi się do życia. Z niektórych namiotów dobiega smakowity zapach świeżo parzonej kawy. Na stoliczkach widać przygotowania do śniadania. Czuć pieczywo. Unosi się dym z grilli. Uśmiechnięci ludzie, w różnym wieku. Wszyscy przyjechali tu swoimi samochodami na ten zlot. Na niektórych miliony naklejek. Ktoś był autem w Tunisie w 1990, na Syberii w 2001 a teraz jest w Polsce. Ślady tych podróży są na karoserii. I przybywają.
Jestem w jedynym mieście na świecie, w którym pod prysznic jedzie się samochodem. Nie wierzycie? Niskie prostokątne budyneczki to kabiny prysznicowe. Przed nimi ogromny parking. I równie duża kolejka. Co chwila podjeżdża kolejny Citroen. Dziewczyny mają swoje prysznice, chłopaki swoje. Czekają cierpliwie. Poranek trwa nadal, kolejka wolno posuwa się do przodu.
W mieście Citroena panują zasady kulturalnego ruchu drogowego. Jedzie się raczej wolno, statecznie. Co kilkanaście sekund mija mnie samochód. Niektórzy jadą do miasta a inni, jak Sven, który przyjechał tu aż ze Szwecji, jeździ ze swoją dziewczyną i wszystko filmują. Zapraszają mnie na przejażdżkę i opowiadają o swoim 2CV. Sven to fanatyk, wie o swojej kaczce wszystko. Jego dziewczyna dyskretnie ziewa. To musi być miłość ;)
Citroen 2CV nie na darmo zyskał status kultowego. To już nie jest samochód, tylko symbol pewnego sposobu życia. A może nawet podejścia do życia, jak tłumaczy mi to starsze małżeństwo z Niemiec. Kupili samochód już po przejściu na emeryturę. Nie mają zbyt wielu pieniędzy, ale większość roku są w podróży. Swoim 2CV odwiedzili bardzo dużo krajów. Nasza dyskusja schodzi na Krym, gdzie byliśmy kilka lat temu. Wyjmują album, pokazują zdjęcia. Obok nich rozbili się ludzie z Francji. Łamanym angielskim dyskutujemy o popularności 2CV. Mają we Francji 9 kaczek w różnych odmianach. Sto metrów dalej stoi Citroen z frytkami XXXXL. Dosłownie doczepionymi do tyłu auta.
Międzynarodowy Zlot Citroena 2CV to również okazja to kupna części. Jest tutaj kilkanaście doskonale zaopatrzonych stoisk z całego świata. Nie będzie przesadą powiedzieć, że mogę bez problemu z tych części złożyć całego nowego 2CV. Rama? Proszę bardzo, jest. Felgi nówki sztuki, jak najbardziej. Opony w odpowiednim rozmiarze, ile dusza zapragnie. Silnik lśniący nowością też, za 1500 euro można mieć go od ręki. Jest tutaj dosłownie wszystko, każdy drobiażdżek do auta. Wyraźnie szczęśliwy starszy pan z Krakowa kupuje tutaj małą plastikową zaślepkę. Mówi mi, że szukał jej wszędzie i dopiero na zlocie dostał. Przyjechał tutaj, jakże by inaczej, swoim 2CV. Ma go już ponad 20 lat. I nie chce się pozbyć za żadne skarby.
A kupują nie tylko mężczyźni. Wśród części widać też kobiety. A kto nie chce kupić części, ten może zaopatrzyć się w koszulki. Tych z kaczką jest chyba z milion. W każdym rozmiarze, fasonie, w każdym kolorze. Do wyboru, do koloru. Gazety z 2CV? Proszę bardzo. Ile sobie życzysz. Kupujcie, kupujcie…
Niektórzy zakupione części od razu montują. Co kilkaset metrów w mieście uruchomiono zaimprowizowany warsztat naprawczy. Wymienia się wszystko. Od blach po skomplikowane elementy w silniku. Widać, że sporo tutaj mechaników. Przy każdym wianuszek fanów. Patrzą, komentują. Odmieniają nazwy części we wszystkich językach świata. Atmosfera współpracy wyczuwalna przy każdym warsztacie. Ten coś podpowie, tamten doradzi, a stojący z boku potrzymają lub podniosą, jeśli potrzeba.
Miasto żyje, cieszy się każdą godziną. Na płotach ogłoszenia. Można kupić, można sprzedać, można się spotkać. Ktoś organizuje zabawy dla dzieci. Ktoś sprzedaje samochód, bo kupił inny i nie ma jak wrócić. Cena dobra, nawet przystępna. Chyba znajdzie się kupiec. I znowu wszystkie języki świata. Wieża Babel motoryzacji. Fani ze Szwecji wydali specjalny słowniczek polsko-szewdzki. Starają się.
Dzisiaj trwają wybory najładniejszego 2CV zlotu. Motoarena jest pełna aut, które mają szansę wygrać. Konkurencja – ostra. Zazdrośni właściciele do ostatniej chwili przecierają każdy skrawek karoserii. Słońca nie ma, sędziowie skrupulatnie badają auta. Najlepsi pojadą na przodzie parady. To wielkie wyróżnienie i powód do dumy. Niejako w cieniu konkursu w mieście Citroenowym stoją 2CV w oryginalnym stanie, z oryginalnym lakierem, przykurzone, lekko pordzewiałe, z licznymi śladami tysięcy kilometrów na swojej skórze. Podobają mi się chyba bardziej niż te wypieszczone. Są autentyczne, trochę zmęczone życiem, ale jednocześnie pełne godności. Wiele osób myśli chyba podobnie, bo właśnie te auta są chętnie odwiedzane.
Miasteczko Citroena nie mogłoby się obyć bez… nowych Citroenów. Jest tutaj spore stoisko, na którym prezentowane są i nowe i stare samochody. Mamy dwa oryginalne C4 z lat dwudziestych. Stoją oczywiście 2CV, chociaż przy tylu autach ze świata specjalnie się nie wyróżniają. Zatrzęsienie C4 Cactus, ten model aspiruje do bycia w pewien sposób następcą kaczki. Nie mogło zabraknąć DS czy CX, jest ID. Nie ma co jednak ukrywać, że prawdziwy duch zlotu mieszka w miasteczku, wśród tych wszystkich starych aut, które tu przyjechały. Wśród przyjezdnych są osoby, które nie mają 2CV albo nie mogły nim się pojawić. Oni też mieszkają w citroenowym miasteczku. Niektórzy przyjechali DS, inni HY, są też Xantie czy XMy.
Citroenowi udało się stworzyć coś, co budzi zazdrość innych marek. Ta zlotowa atmosfera, radość i uśmiech ludzi, ich sposób na życie – wszystko przez małe auto z niewielkim silniczkiem. A może właśnie w 2CV mieszka prawdziwy duch Citroena? Bo chyba nie chodzi o te wszystkie konie mechaniczne, elektronikę i cuda. Chodzi o to, by życie przeżyć ciekawie, by było w nim wiele pozytywnych emocji, by można było robić to się lubi i kocha. 2CV jest swojego rodzaju sposobem na życie i wciąga. Nie ma co ukrywać, że wciąga bardzo. Wystarczy pobyć kilka godzin na takim zlocie, by przekonać się, że to przyciągnie z którego bardzo trudno się wydobyć.
Pełna galeria 65 zdjęć z Międzynarodowego Zlotu Citroena 2CV znajduje się pod artykułem. Znajdziesz ją również na naszej stronie Facebook Francuskie.pl.
Zachęcamy również do odwiedzenia oficjalnej strony zlotu.
Najnowsze komentarze