Gdyby nie grzyby i jagody, dzukijskie dziewczyny chodziłyby nago… Tak mówi się na południowej Litwie, co doskonale oddaje istotę utrzymania tutejszej ludności. Oczywiście w dzisiejszych czasach stwierdzenie to straciło już nieco na aktualności, ale też trudno nie zauważyć sprzedawców okazałych grzybów, jagód, czy miodu – czy to przy drogach, czy w poszczególnych wioskach. To kraina miodem płynąca, a sosik grzybowy dodawany do przeróżnych dań pachnie i smakuje rewelacyjnie! Jagody może nie są jakieś przesadnie wielkie, ale za to smak mają doskonały.
Jak wiecie, od kilku dni sprawdzamy, czy Citroën C3 i Peugeot 208 spiszą się dobrze w roli samochodów rodzinnych, które nadają się na wakacyjne wojaże. Przy okazji próbujemy sprawdzić, czy downsizing ma sens, dlatego poprosiliśmy importerów o samochody w silnikami benzynowymi tej samej rodziny, ale różnej pojemności i mocy. Pod maską Citroëna C3 pracuje czterocylindrowy 120-konny silnik 1.6 VTi, zaś Peugeota 208 napędza 82-konna jednostka 1.2 VTi o trzech cylindrach. I po pokonaniu przeszło 900 km wychodzi na to, że spalanie mniejszego silnika jest faktycznie niższe, ale o stosunkowo niewielki procent. Peugeot utrzymuje poziom 5,8 litra, w Citroënie komputer pokazuje wciąż 6,1 litra.
Dziś odwiedziliśmy Dzukijski Park Narodowy, największy tego typu obiekt na Litwie, rozciągający się na wschód od Druskiennik i graniczący od południa z Białorusią. To ciekawe miejsce, którego sporą część zajmują bagna Čepkeliai. Można dojechać dość blisko nich, leśną drogą, ale ostatni kilometr pokonać należy pieszo. Co ciekawe nie pobiera się opłat za wstęp do parku narodowego, również publikację wydaną na bardzo dobrym papierze otrzymaliśmy gratis – pełne zaskoczenie!
Po pokonaniu wspomnianego kilometra (oglądaliśmy piękny bór sosnowy z bogatą ściółką leśną) dotarliśmy do platformy widokowej, z której rozpościera się widok na długie na 12 i szerokie na siedem kilometrów mokradła. Bagno ma nawet przeszło 4 metry głębokości, ale Litwini wybudowali drewnianą ścieżkę zakończoną kolejną platformą widokową, skąd można podziwiać ten duży podmokły teren.
Na terenie Dzukijskiego Parku Narodowego żyją wilki, żmije, jaszczurki (te nawet widzieliśmy), sporo ptaków, a atrakcję dla miłośników flory stanowią liczne krzewinki i porosty. Na samych mokradłach nie brakuje roślin lubiących środowisko wodne, ale rosną na nich nawet nieduże sosenki. To bardzo ciekawe, malownicze miejsce.
Nasze testowe samochody bardzo dobrze spisały się na leśnych duktach doskonale radząc sobie z piaszczystym podłożem. Swoją drogą było to mocno zaskakujące, że Litwini pozwalają jechać samochodami tak głęboko wgłąb parku narodowego, ale niektórzy turyści omijają nawet szlabany i podjeżdżają pod same mokradła niemalże, raptem kilkadziesiąt metrów od ich początku. No ale takie tu widać panują zwyczaje ;-
Gdy już wyjechaliśmy z lasu, postanowiliśmy zajrzeć do maleńkiego muzeum etnograficznego w Marcinkańcach (nazwa litewska: Marcinkonys). Zajmuje ono chyba nawet niecały hektar, zgromadzono w nim raptem kilka budynków (jeden mieszkalny i jedna stodoła, w której przechowuje się liczne eksponaty, poza tym dwa, czy trzy ule, jakiś słup a’la totem ;-) i w zasadzie niewiele więcej. Na szczęście wstęp kosztuje 3 lity od osoby dorosłej i 1 lita od dziecka w wieku szkolnym, więc zwiedzanie stanowi pomijalny wyłom w budżecie ;-) Na dobrą sprawę jeśli nie wejdziecie do domu mieszkalnego (choć warto), to obsługa jest na tyle mało zainteresowana, że pewnie nic nie zapłacicie za zwiedzanie tego maleńkiego skansenu. W muzeum można za to kupić miody, produkty z wosku pszczelego, czy wyroby rękodzieła. Nie da się jednak ukryć, że maleńkie dzukijskie wioski same wyglądają, jak skanseny – murowane budynki, to unikaty! Domki stawiane są tu z drewna, a wiele z nich pamięta pewnie jeszcze czasy drugiej wojny światowej. Fakt, że są w większości zadbane, czego nie można powiedzieć o wielu budynkach gospodarczych. Ludność żyje tu najwyraźniej raczej niebogato i stąd właśnie cytowane na początku powiedzenie, że gdyby nie grzyby i jagody, to tutejsze dziewczyny nie miałyby pieniędzy na ubrania. Choć może to byłoby niezłe rozwiązanie, przynajmniej z męskiego punktu widzenia ;-)
Nie brakuje zaś w dzukijskich wioskach najprzeróżniejszych zdobień. Widać, że ciągoty artystyczne wśród mieszkańców są silne. A to małe rzeźby, a to większe kompozycje, a to elementy zdobnicze na budynkach – ekspresji lokalnej ludności nie brakuje. I muszę przyznać, że większość z tego, co widziałem, nie jest typową cepeliowską tandetą – może się podobać – choć może wynika to z odmienności stylu w stosunku do tego, co widuję w Polsce.
Miło jeździ się po litewskich drogach. Nawet na szosach mocno lokalnych, oznaczonych czterocyfrowymi symbolami, nawierzchnie są dobrej jakości. Miałem przyjemność jechać asfaltową drogą wijącą się między drzewami, przez górki i dolinki, a szerokość asfaltu nie przekraczała trzech metrów – mijając się z autami jadącymi z przeciwka trzeba było zjeżdżać na tłuczniowe pobocze. A mimo to asfalt był gładki, bez choćby jednej dziurki, wykrotu – rewelacja! A nie był to krótki odcinek – liczył sobie dobrych kilkanaście kilometrów!
Automatyczne światła w Peugeocie są nieco bardziej „uczulone”, niż w C3 – wcześniej włączają się światła mijania w miejsce LED-owych lamp dziennych, co widzę w lusterku – Citroën nieco później reaguje na zapadające ciemności. Za to nie mam zastrzeżeń do pracy automatycznych wycieraczek – działają wręcz idealnie zgodnie z oczekiwaniami.
W drodze powrotnej z Marcinkańców zajechaliśmy jeszcze pod granicę litewsko-białoruską, ale to tylko jako ciekawostkę.
Jutro zmieniamy miejsce pobytu, wyjeżdżamy z Druskiennik stanowiących pierwszą bazę naszej podróży, i zmierzamy w stronę Wilna. Stamtąd też na pewno napiszę parę słów i dorzucę do tego kilka fotek.
A na ostatnim zdjęciu poniżej możecie sprawdzić, że Litwini odkryli ważną kwestię – Volkswagena Passata opisują tu jako DNO… ;-)
Citroen
KG
Najnowsze komentarze