Nigdy nie byłem zafascynowany Ameryką – w sensie Stanów Zjednoczonych. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by tam wyjechać w poszukiwaniu lepszego jutra. Nie podoba mi się też podejście tego kraju do stosunków międzynarodowych i o tym dziś parę słów – w ujęciu motoryzacyjnym – chciałbym napisać.
Nie da się jednak ukryć, że Ameryką zafascynowani są rządzący Polską politycy. I nie mam tu na myśli jedynie tych rządzących teraz, ale generalnie tych, którzy rządzą od niemal 30 lat. Czy oni naprawdę wierzą, że ktoś tam w tych Stanach przejmuje się takim maleńkim kraikiem w Europie? Nawet jeśli tu przyleci jakiś wysoki urzędnik, z prezydentem na czele, to w swoim przygotowanym przez PR-owców przemówieniu rzuci kilka okrągłych zdań, jakie Polacy chcą usłyszeć, i na tym temat się kończy.
Jeśli chodzi o relacje, nie tylko nasze, polskie, z Ameryką, to od zawsze jestem do tego kraju uprzedzony. Krytycznie nastawiony. Zwyczajnie nie wierzę w te wszystkie obietnice i zapewnienia, jakimi się Polaków karmi. Widać zresztą po ich realizacji. Niech ktoś wyliczy i oceni choćby offsetowe inwestycje za F-16. Niech ktoś wskaże, co, jako kraj, zyskaliśmy pod względem gospodarczym za zaangażowanie w Iraku. Mógłbym zadać wiele tego typu pytań, postawić wiele takich problemów. Ale że miało być o motoryzacji, to i polskie podwórko opuścić trzeba.
Aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych ocenia się na świecie bardzo różnie. Ponieważ u nas są jakieś paragrafy za obrazę głowy obcego państwa, więc ja oceniał nie będę ;-) Ale jak nawet Busha juniora mogłem uważać za półgłówka, to jednak wynikało to z jego przekonań politycznych, nieważne, czym były podszyte. Nie lubię konserwatystów, choćby dlatego, że ludzie o konserwatywnych poglądach wybierają często Volkswageny ;-) więc i za klanem Bushów nie przepadałem. Ale to, co dzieje się teraz, to jest naprawdę niebezpieczna zabawa.
Świat – razem z Ameryką – przez ładnych parę lat starał się o denuklearyzację Iranu. Iranu, który nad atomem pracował – to nie ulegało wątpliwości. Władze Islamskiej Republiki Iranu zapewniały, że to program pokojowy, energetyczny, ale świat nie chciał w to uwierzyć. Iran wpuścił do siebie zewnętrznych obserwatorów, a po latach zabiegów społeczności międzynarodowej, w tym sankcji gospodarczych, zgodził się na wymagania świata. Wszystko zaczynało wracać do normy – Irańczycy na powrót zaczęli współpracę z Europą Zachodnią, z Chinami, z krajami ościennymi. Z Rosją. W kraju zaczęło się robić nawet nie tyle normalnie, co wyraźnie lepiej!
Irańczycy chcą jeździć nowoczesnymi samochodami. Irańczycy chcą mieć nowoczesne smartfony. Irańczycy pięknie (choć niezbyt skutecznie), walecznie grali w piłkę nożną na ostatnim Mundialu. Irankom pozwolono nawet wejść na stadion w Teheranie, gdzie zorganizowano wielką strefę kibica, i oglądać mecze wraz z mężczyznami! Iran się zmienia i to w stronę świata zachodniego.
I pojawił się prezydent Trump, który jednostronnie zerwał porozumienie. Odnowił sankcje na Iran i postawił przed faktem dokonanym społeczność międzynarodową. A ta, chciał nie chciał, za Ameryką będzie podążać. I mi się to cholernie nie podoba. Czas coś z tą Ameryką zrobić. Nie może być tak, by wciąż prawdziwe było hasło, że Ameryka kichnie, ale to Europa to odchorowuje.
Niedawno prezydent Trump mocno groził Europie cłami. Wprowadza takie opłaty Chińczykom. Żółtowłosy polityk idzie na gospodarczą wojnę z całym światem. Wprawdzie jest szansa, że Europie jednak odpuści, ale ja to widzę trochę inaczej. OK, nie wprowadzi ceł, bo np. europejskie samochody kupuje tam chętnie klasa średnia i ludzie bogaci, a to przynajmniej w części jest elektorat Pana Trumpa. Nie będzie więc kazał im płacić jeszcze więcej za europejskie produkty. Ale gospodarcza wojna została de facto wypowiedziana. Trzeba więc uderzyć z innej strony. Osłabić europejskich konkurentów na innym polu. Iran wydaje się tu idealny.
Łatwo go kopnąć, bo jest osłabiony poprzednimi sankcjami. Jest daleko od Stanów, więc nie odda. Europejscy producenci, którzy do Iranu wrócili, dostaną po czterech literach. Wielu z nich zapowiadało duże inwestycje. Na przykład Renault planowało zainwestować tam w zwiększenie produkcji. W ubiegłym roku Renault – wraz z lokalnymi partnerami – sprzedało tam ponad 160.000 samochodów. Po szacowanej na 660 milionów inwestycji wielkość ta miała wzrosnąć do roku 2022 do 250.000 samochodów. Miała też powstać spółka joint-venture, która sprzedawałaby rocznie kolejnych 150.000 aut! Ale w ślad za Ameryką wypadało znowu nałożyć sankcje. Zamrozić, albo wręcz wycofać się z inwestycji. Czyli zrobić coś, na czym ucierpią francuskie przedsięwzięcia gospodarcze.
Renault nie bardzo ma jakiś ruch w tej sytuacji. Samo w sobie samochodów w Stanach praktycznie nie sprzedaje, ale jest na amerykańskim rynku zaangażowane poprzez Nissana. Gdyby francuski koncern nie zastosował się do sankcji, kto wie, co stałoby się z japońską marką w Stanach…
Tymczasem więc Renault zaczyna szukać remedium na rynkach afrykańskich. Tyle, że one nie są ani tak chłonne, ani tak zasobne, by pokryć deficyt z Iranu. Wszak koncern spodziewa się, że na skutek działań amerykańskich sprzedaż samochodów Renault może spaść w Iranie niemalże do zera. Z – przypominam – ponad 160.000 sztuk w ubiegłym roku! W pierwszej połowie br. sprzedaż marki spadła w Iranie o 10%, co problemu jeszcze nie stanowi. Władze Renault spodziewają się jednak, że drugie półrocze może spowodować wręcz zatrzymanie sprzedaży.
Oczywiście sankcje mają wpływ także na Grupę PSA. Powróciła ona na rynek, na którym jest obecna od kilkudziesięciu lat. Zaoferowała o wiele nowocześniejsze produkty, know how, a Irańczycy chętnie te samochody kupowali. Niestety Grupa PSA też musiała się ze współpracy z Irańczykami wycofać. I to nie tylko z przyczyn politycznych, ale i gospodarczych. Podobnie, jak Renault, PSA nie może przecież działać bez finansowania, a banki nagle dziwnie chętnie wycofały się z finansowania operacji gospodarczych w Iranie.
Rządzący Ameryką prezydent Trump sprawia na mnie wrażenie człowieka, który nie bardzo wie, co robi. Wydaje mi się, że nie ma pojęcia, jak jego każda wypowiedź wpływa na sytuację międzynarodową. Palnie coś bez sensu, albo i z sensem, potem się z tego wycofa, ale rynki światowe reagują nerwowo. Nie da się ukryć, że Stany są potęgą gospodarczą. Ale coś z tą Ameryką trzeba zrobić, bo i Chiny, i Europa, i nawet Rosja, to nie są popychadła, które muszą brać na dupę baty za nieprzemyślane wypowiedzi Pana Trumpa.
Przypomnijcie sobie wypowiedź amerykańskiego prezydenta po szczycie z Panem Putinem w Helsinkach. Powiedział coś, potem zdementował to twierdząc, że się przejęzyczył. No sorry, ale przejęzyczenia człowiekowi piastującemu takie stanowisko przydarzać się nie mogą. Bo kto wie, czy za tydzień Pan Trump nie powie, że się przejęzyczył w sprawie sankcji. Powie to w chwili, gdy w Teheranie przedstawiciele amerykańskiego biznesu będą już umówieni na podpisanie lukratywnych kontraktów. Bo przecież po zdjęciu poprzednich sankcji nagle okazało się, że Iran jest gotów kupować dużo.
Dlatego chciałbym, żeby ktoś wreszcie coś zrobił z tą Ameryką. Wszak nie tylko dla mnie jest to wrzód na dupie świata. Stany Zjednoczone nie mają mandatu światowej społeczności do rządzenia wszystkimi. Chcą objąć Iran sankcjami – niech obejmują. Ale jeśli obiektywnych powodów do tego typu zachowań społeczność międzynarodowa nie widzi, to niech inne kraje to amerykańskie podejście oleją. Trudno nazwać Stany państwem nieomylnym, skoro nawet w kluczowych kwestiach jego prezydent potrafi się przejęzyczyć… Nie ma się co tą Ameryką, zwłaszcza w jej obecnym kształcie, za bardzo przejmować. Wszak ciężko zgadnąć, co władze postanowią dziś, a jaki będzie stan jutrzejszy.
Rozumiem zaniepokojenie Carlosa Ghosna – sprzedaje wszak w Stanach sporo Nissanów. Tylko czy rządzący Ameryką człowiek będzie w stanie realnie zablokować sprzedaż konkretnej marki? I czy społeczność międzynarodowa nie zechce nałożyć ceł, czy sankcji na Stany? Wszak to po spotkaniu z włodarzami Unii Europejskiej Pan Trump zdecydował się z tymi cłami nie wygłupiać.
To tak, jak z wizami dla Polaków. Wszyscy obiecują, że je zniosą, a nie znoszą. To nie ma sensu! Ja bym wprowadził analogiczne rozwiązanie dla obywateli amerykańskich. Nie tylko kazał im się o wizy starać i za nie płacić, ale i zawracać z przejść granicznych tych obywateli USA, którzy z byle powodu by się naszym służbom nie spodobały. Ameryką trzeba wstrząsnąć, inne metody nie działają. Dodam, że nigdy się o amerykańską wizę nie starałem ;-)
A w kwestii finansowania przedsięwzięć gospodarczych w Iranie. Zdaję sobie z grubsza sprawę z tego, jakie powiązania istnieją w świecie finansjery. Ale są banki europejskie, które mogłyby się podjąć finansowania takich projektów. Owszem, zawsze istnieje groźba wojny, bo przecież rządzący Ameryką ludzie dość łatwo odwołują się do rozwiązań siłowych. Tyle, że gdyby tradycyjni sojusznicy takiej wojny nie wsparli, to może i Stany nie odważyłyby się na atak. I tak marudzą, że w NATO mało kto łoży na wojskowość tyle, co USA. Może więc czas wycofać kraje unijne z NATO i stworzyć własny sojusz? Po cholerę legitymizować agresję amerykańską niewiele z tego w dodatku mając?
Iran był w 2017 roku ósmym rynkiem zbytu dla Renault. To już odbiorca dość znaczący. Co więcej – z dobrymi perspektywami na nadchodzące lata. Zwłaszcza, że za Iranem dość łatwo poszłyby kraje Bliskiego Wschodu. Do których na przykład koncern Iran Khodro eksportuje całkiem sporo samochodów. Grupa PSA też była pełna optymizmu po wznowieniu współpracy z irańskimi partnerami. Niestety jakiś dziwny człowiek rządzący Ameryką jedną debilną dla świata decyzją pokrzyżował te i inne plany. Plany, które miały dobry wpływ nie tylko na Iran (który rozumie, że współpracą osiągnie więcej, niż konfrontacją), ale i na tysiące ludzi zatrudnionych w przemyśle motoryzacyjnym. Tyle, że nie w amerykańskim… Realnie więc chyba o to chodziło.
Boże, błogosław Amerykę? Nie! Boże, zajmij się Ameryką! Albo jeszcze lepiej Boże, chroń nas przed Ameryką…
Krzysztof Gregorczyk; grafika: Wikipedia
Najnowsze komentarze