Któż z nas, kierowców, nie widuje ich codziennie na drogach. Rowerzyści – uczestnicy ruchu drogowego, ale też mający prawo – w określonych sytuacjach – jeździć po chodnikach. W ostatnich latach rowerzyści uzyskali całkiem sporo praw. Nie nałożono na nich przy tym specjalnie wielu obowiązków. W efekcie nietrudno o zamieszanie i coraz większą wrogość między użytkownikami rowerów, a kierowcami. W moim odczuciu jest to kwestia warta uporządkowania. Pilnego!
Mało kto z rządzących na jakimkolwiek szczeblu, zwłaszcza centralnym, zdecyduje się wypowiedzieć cyklistom wojnę. Jaką tam wojnę! Mało kto jest gotowy nawet nie do ograniczenia im praw, ale do uporządkowania obecnie panujących oraz egzekwowania tego, co z tych praw wynika. Rowerzyści – oczywiście nie wszyscy – potrafią się naprawdę panoszyć na terenie nie do nich należącym. I właśnie dziś chciałbym na parę takich kwestii zwrócić uwagę.
Wszystko zaś z powodu pewnego artykułu z lokalnej prasy. To właśnie on mnie zainspirował. Chodzi o materiał sprzed kilku dni o tym, jak to w Lublinie wdrożono procedury egzekwowania właściwych zachowań osób jeżdżących rowerami.
Mieszkam w niedużym mieście, takim trochę poniżej 40.000 mieszkańców. Rowerzystów jest tutaj sporo. Niestety obserwuję, że wielu z nich nie ma pojęcia o tym, jak się ma zachować w poszczególnych sytuacjach na drodze. Może winne jest prawo, może winne są media – w Polsce fakty medialne nierzadko odbierane są przez obywateli jako obowiązujące regulacje. A media czasem tylko zapowiadają to, nad czym rząd się pochyla. Nierzadko z tego pochylania niewiele wynika, ale wiele osób – najwyraźniej nie potrafiąc czytać ze zrozumieniem – uznaje, że taka informacja staje się prawem obowiązującym.
Chcąc się z jakiegoś powodu przypodobać rowerzystom różne władze dawały im więcej. W efekcie rowerzyści potrafią dziś jeździć drogami publicznymi równolegle po nawet kilka osób. Ba, widuję przypadki, kiedy na lokalnej wprawdzie, ale jednak publicznej drodze, rowerzyści nie tylko jeżdżą, ale nawet stoją i ucinają sobie pogawędki. Kiedy jadę tam samochodem (ograniczenie prędkości na tej drodze wynosi 40 km/h, a miejscami nawet 20 km/h) i napotykam takie grupki, widzę (na szczęście rzadko!) wrogość w ich oczach. Jak śmiem im przeszkadzać! Tylko że to oni są na drodze publicznej. Czy a im staję samochodem (bądź własną, skromną osobą) na ścieżkach rowerowych? Nie, nie robię tego.
Żeby było ciekawiej przy drodze równoległej do tej, o której piszę, prowadzi chodnik z wydzieloną ścieżką rowerową. Obie te drogi, zależnie od miejsca, dzieli mniej więcej od 30 do max 100 metrów! Ale na ścieżce rowerowej bardzo rzadko widuję cyklistów. Rowerzyści jeżdżą drogą publiczną zajmując nierzadko całą jej szerokość! Co więcej – często trafia się cyklista, który jedzie wprawdzie sam, ale środkiem, albo wręcz lekkim slalomem. I nie wie, co się dzieje za nim, bo w uszach ma słuchawki, a więc pewnie skupia się na muzyce. Nie lubię trąbić, ale w takiej sytuacji nie mam wyjścia – muszę skorzystać z klaksonu. A tacy rowerzyści, zwłaszcza młode chłopaki, lubią też puścić kierownicę. Nie słyszą, mało widzą i jeszcze nie trzymają kierownicy! Na drodze publicznej!
O rowerzystach przejeżdżających przez zwykłe przejścia dla pieszych, bez wytyczonej ścieżki rowerowej, też można by było napisać książkę. Przykłady wszyscy widujemy na co dzień. Rowerzyści nadzwyczaj często mają w głębokim poważaniu to, że powinni przez przejście rower przeprowadzić, a nie na nim przejechać.
„Karanie nie jest rozwiązaniem problemu – twierdzi Michał Wolny, działacz lubelskiego Porozumienia Rowerowego” czytam w cytowanym artykule. Tak? Jasne – pozwólmy, by rowerzyści mieli głęboko w dupie przepisy i nie dopuszczajmy do karania osób popełniających wykroczenia drogowe. To może i karanie kierowców nie jest rozwiązaniem problemu, Panie Wolny? Też chciałbym nie płacić mandatów, czy to za przekraczanie prędkości, czy za jazdę dowolną szerokością drogi, czy wreszcie za utrudnianie przejazdu innym uczestnikom.
Rowerzyści nie mają obowiązkowych ubezpieczeń. Mogą – w określonych sytuacjach – jeździć po chodnikach, ale mam wrażenie, że często tego prawa nadużywają. A i to, jak jeżdżą po tych chodnikach, gdzie są wszak gośćmi na terenie pieszych, pozostawia czasem wiele do życzenia. Rowerzyści nie mają obowiązku jazdy całą dobę z włączonymi światłami. Łatwo im uciec, gdy na przykład na drodze w miejskim korku zarysują Wam samochód. Nie muszą uzyskać żadnych uprawnień – karta rowerowa nie jest obowiązkowa. Praw mają dużo, obowiązków mało, a arogancja niektórych z nich jest dziś ogromna.
Na szczęście są też rowerzyści świadomi. Sam mam takich znajomych. Potrafią jeździć w kaskach (dorośli ludzie!), z oświetleniem, przestrzegając wszelkich praw. Niestety mam wrażenie, że to zdecydowana mniejszość wszystkich welocypedystów. Świecą przykładem, ale inni nie bardzo chcą ten dobry przykład naśladować. Wielu rowerzystów zwyczajnie czuje się panami wszędzie, gdzie się znajdą – na chodniku, na drodze, na przejściu dla pieszych. Bezpodstawnie, niestety.
Rowerzyści mają już czasem tak nadziabane w głowach, że wypisują takie bzdury: „Rowerzyści powinniśmy zrobić protest i masowo wyjechać rano na ulicę w godzinach szczytu jadąc środkiem ulic” (cytat z forum pod linkowanym artykułem). Prawo o ruchu drogowym nakazuje jechać możliwie blisko prawej krawędzi jezdni, namawianie więc do jazdy środkiem jest namawianiem do złamania PoRD. Niestety niektórzy rowerzyści mają w głębokim poważaniu prawa innych uczestników ruchu, czy to kierowców, czy to pieszych, i widzą jedynie swój interes. To przykre.
A najważniejsze – każdy uczestnik ruchu powinien myśleć. I potrzebne jest wzajemne zrozumienie. Ale jeśli rowerzyści wjeżdżają na ulice, to muszą się stosować do przepisów. I nie ma przeproś. Podnoszony czasem przez cyklistów zarzut, że i kierowcy łamią przepisy drogowe (zwłaszcza te dotyczące dopuszczalnej prędkości) jest nietrafiony. Bo kierowcę można ukarać. Tutaj podniósł się na forum wrzask, bo wystawiono rowerzystom raptem kilkanaście mandatów w ciągu mniej więcej miesiąca. Czyli kierowców za łamanie przepisów można karać, ale rowerzystów już nie? To z grubsza wynika z wypowiedzi Pana Wolnego, którego zacytowałem parę akapitów wyżej. Nie, Panie Michale, karać trzeba, jeśli ktoś wykroczenie popełnia. Nieważne, jaki pojazd prowadzi.
Krzysztof Gregorczyk; zdjęcie: Renault
Najnowsze komentarze