Samochody elektryczne mogą już wkrótce zalać ulice europejskich miast. Ale musimy zaakceptować fakt, że za czyste powietrze, podobnie jak za organiczne jedzenie, zapłacimy więcej. Okazuje się, że auta elektryczne są ciągle drogie w produkcji a zyski koncernów motoryzacyjnych mogą znacząco ucierpieć na ich wytwarzaniu. Konsumenci nie chcą za nie płacić więcej niż za klasyczne samochody.
Śmierć diesla, którą ogłoszono w Europie po wybuchu afery Volkswagena, spowodowała gwałtowne przyspieszenie prac nad pojazdami elektrycznymi. Ale dzisiaj nie da się ich sprzedawać z zyskiem. Problemem są między innymi bardzo wysokie ceny baterii, bo ich zwyczajnie na rynku brakuje. A problem będzie narastał, bo w ciągu najbliższych trzech lat ma się pojawić kilkaset nowych modeli elektrycznych!
Koszt wyprodukowania samochodu elektrycznego jest średnio 35.000 złotych wyższy niż auta z klasycznym silnikiem. Do tego dochodzi mniejszy zasięg i – przynajmniej w Polsce – problem z ładowaniem. Z hybrydami jest podobny problem, są drogie w produkcji i bardziej skomplikowane technicznie.
Sukcesy sprzedażowe Renault Zoe czy Nissan Leaf polegały przede wszystkim na dotowaniu. Gdyby nie rządowe dopłaty, wielu klientów prawdopodobnie by się nie zdecydowało na zakup tego typu auta. Trudno bowiem mówić, by 130 tysięcy złotych za miejskie auto było cena akceptowalną dla przeciętnego klienta. BMW dopłaca do każdego modelu i3. Jedynie PSA twierdzi, że nie zamierza dopłacać do elektrycznych aut.
To wpływa na rentowność całej branży. I na końcu może się obrócić przeciwko klientom. Popyt jest bowiem dzisiaj wywoływany raczej sztucznie, przez czynniki rządowe. W efekcie zagrożone może być zatrudnienie w sektorze automotive. Ucierpi na tym wiele krajów, w tym Polska, która jest dużym producentem wielu podzespołów i części dla tej części przemysłu.
Na elektryczną rewolucję nie jesteśmy jeszcze przygotowani. Dzisiaj przede wszystkim systemowo.
Najnowsze komentarze